sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział XVI Przyjaciel



Kolejnym minusem runy przywiązania było to że po jakimś czasie osoby powiązane mogły znać uczucia a czasem nawet myśli innych, z którymi byli połączeni. To wszystko z zależało od wrażliwości oraz empatii i bywało z tym naprawę różnie.
-Ty też tego chciałeś. To ty zacząłeś się przysuwać – powiedziała Clary z oskarżeniem wyciągając palec wskazujący w kierunku jego piesi.
-Tak, chciałem – przyznał jej szczerze. - Ale ja to inna historia, bo Ty Clarisso w przeciwieństwie do mnie, masz chłopaka.
Spojrzała na niego tak że gdyby oczy mogły zabijać to leżał by już martwy. Otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała. Pokręciła przecząco głową jakby się zawiodła. Widział jak bardzo była teraz wściekła, ale nie żałował tego co zrobił.
-Wiesz co rozmyśliłam się. Idę do siebie – powiedziała, odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku wyjścia.
Zatrzymała się jednak tuż przed drzwiami, ponieważ przed jej oczami znów stanęły obrazy ze snu. Stwierdziła, że jednak zbyt bardzo się boi.
Odwróciła się i ruszyła przez pokój. Jace siedział już w pełni ubrany na skraju swojego łóżka i uśmiechał się. Ten uśmiech był tak pełen wyższości i bezczelny, że cała jej wściekłość powróciła w ułamku sekundy ze zdwojoną siłą. Mina Waylanda zdawała się mówić „Nie zrobisz tego. Zbytnio się boisz, jesteś za słaba. Spróbuj się położyć beze mnie i nie wybuchnąć płaczem”.
Znowu ruszyła w stronę drzwi tyle że tym razem wyszła. Przeszła jedynie kilka kroków i zatrzymała się tuż za rogiem. Wściekła na Jace'a ale też na siebie i bezradna oparła się plecami o ścianę, jej drobne dłonie zacisnęły się w pięści. Z trudem powstrzymała się przed wyżyciem na jakimś niewinnym i bezbronnym przedmiocie. Odchyliła głowę do tyłu i wlepiła wzrok w misternie rzeźbiony, drewniany sufit. Wzięła kilka głębokich wdechów by się uspokoić. Zamachnęła się rękami i uderzyła z impetem w ścianę za sobą. Głuchy odgłos poniósł się echem po pustych korytarzach.
Zaczęła nerwowo chodzić w tę i z powrotem. Liczyła kroki i zastanawiała się co ma teraz zrobić.
„Jak mogłam być taka głupia i dać się ponieść chwili. Ale jakiej słodkiej chwili... Był tak blisko mnie, czułam od niego mocny zapach mydła i pary. Wilgotne włosy wpadały mu od oczu i uroczo się kręciły nadając mu wygląd cherubinka.”
Zorientowała się że przestała iść i zadumała nad niewątpliwym pięknem Jace'a. Skarciła się w myślach i znów zaczęła krążyć po korytarzu.
Pięćdziesiąt trzy kroki później podjęła decyzję by iść do niego, wygarnąć mu i zostać, bo tego właśnie potrzebowała.
Dwa kroki później w stronę jego pokoju przypomniała sobie jego uśmiech i jednak zawróciła.
Trzydzieści osiem kroków i cztery soczyste przekleństwa później usłyszała cichutki śmiech i podniosła oczy do góry.
-Przestań, bo wydeptasz dziurę w podłodze – powiedział spokojnie Jace jakby ostatnie dziesięć minut nie istniało.- A tego by nie chciał, bo ten korytarz prowadzi praktycznie wszędzie i odcięłabyś mnie tym od świata. Chyba nie chcesz żebym umarł z głodu, pragnienia i nudy zupełnie sam w moich czterech ściana – powiedział unosząc brwi i pokazując kciukiem za siebie. - Poza tym ta wykładzina to zabytek. Ma chyba z osiemdziesiąt lat nie ?
Patrzyła na niego z gniewną miną podczas tego całego monologu. Kontynuował jakby tego w ogóle nie zauważał. W końcu przerwał w połowie wyrazu i skrzyżował ręce na piersi. Zmniejszył odległość, która ich dzieliła o kilka kroków.
-Wiem, że się boisz – zaczął łagodnie. - Nie chcę tego. Chodź, już późno. Powinniśmy się położyć, bo jutro wybieramy się na polowanie.
Wyciągnął do niej dłoń, ale jej nie ujęła. Nawet na nią nie spojrzała. Odetchnął więc głęboko i cofnął rękę zrezygnowany.
-Będę grzeczny. Bardzo grzeczny. Obiecuję. Słowo harcerza. No może nie harcerza … Hmm. Słowo najlepszego, najskuteczniejszego i najprzystojniejszego Łowczy Demonów.
Demonstracyjnie uniósł do góry prawą dłoń. Prychnęła by się nie roześmiać. Wciąż była na niego zła.
-I najskromniejszego – mruknęła mijając go i kierując się z powrotem do pokoju.
Nawet nie próbował ukryć zadowolonego uśmiechu.
Jace wygodnie rozłożył się na wznak swojej połowie łóżka jednak Clary położyła się bokiem, plecami do niego na samym skraju.
-Tylko spróbuj mnie dotknąć choćby małym palcem to połamię twoją najlepszą, najskuteczniejszą, najprzystojniejszą i najskromniejszą osobę – powiedziała Clary zanim zasnęła.
Jace zanim zasnął uśmiechnął się ciesząc się w myślach, że nazwała go tymi wszystkimi przymiotnikami w stopniu najwyższym.

Z błogiego snu wyrwał ją ostry dźwięk budzika. Przetarła oczy jednak nieprzyjemny odgłos wciąż nie milknął. Jace spał jak zwykle jak zabity. Za nim na szafce nocnej stał i hałasował budzik. Nawet nie próbowała prosić blondyna żaby wyłączył urządzenie. Musiał mieć naprawdę cholernie mocny sen skoro tak wkurzający dźwięk go w ogóle nie ruszał. Clary przesunęła się kawałek i wyciągnęła rękę w stronę czasomierza. Jednak nie dosięgła. Przesunęła się więc jeszcze dalej i w końcu udało jej się wyłączyć budzik.
Zadowolona, ale też zasapana znów opadła na poduszkę.
Usłyszała cichy śmiech Jace'a.
-Nie spałeś? - zapytała Clarissa z wyrzutem.
-Obiecałem, że będę grzeczny. Nie przewidziałem jednak, że będziesz się na mnie kładła.
-Wcale się na tobie nie kładłam – zaprotestowała uderzając go lekko w ramię. - Nie mogłam dosięgnąć budzika. W życiu nie słyszałam równie irytującego dzwonka. Przypomina zdychające zwierze. *
Jace roześmiał się jeszcze bardziej a Clary mu zawtórowała. Nie należała do osób, które długo żywią urazę. Poza tym nie oczekiwała przeprosin od Jace'a. On chyba w ogóle nie znał słowa „Przepraszam” nawiasem mówiąc. Ostatni wieczór po prostu posłała w zapomnienie, uznając przy tym że bardziej zawiniła.
-Możesz przestać … się chichrać … - poprosiła rudowłosa i sama z trudem opanowała śmiech.
-Czemu? - zapytał patrząc na nią. - Śmiech to świetna broń w walce przeciwko temu szaremu, zrytemu światu.
Widząc, że Clary jest już poważna wyciągnął do niej dłonie pod kołdrą. I zaczął ją łaskotać. Przez blisko pięć minut miotała się po łóżku wybuchając kolejnymi salwami śmiechu i błagając go by przestał. Jednak Jace wciąż poruszał palcami w górę, w dół i na boki.
-Jonahanie Wayland! - usłyszeli krzyk od strony drzwi. Oboje znieruchomieli. - Oddawaj mi w tej chwili mój lakier … - progu stała wściekła Isabelle. Jednak złość została zastąpiona przez zdziwienie gdy zobaczyła ich tej dość dziwnej sytuacji, roześmiany Jace pochylał się nad równie wesołą Clary i trzymał ręce na jej talii. Mało tego leżeli oboje na jego łóżku. Izzy pobierała swoja żuchwę z podłogi i dokończyła zdanie. - … do włosów.
-Isabelle nie mam twojego lakieru – powiedział Jace unosząc brwi. Puścił Clary i usiadł obok niej.
Isabelle z ulgą przyjęła fakt, że oboje są w ubrani. Byłoby jeszcze dziwnej.
-Przeszkodziłam? - zapytała krzyżując ręce na piersi. Była zdeterminowana by uzyskać odpowiedź.
-Nie – powiedziała lekko zawstydzona Clary w tym samym momencie, w którym Jace powiedział „tak”.
-Idę ma śniadanie. Jestem strasznie głodny – powiedział Jonathan wstając.
-Chwila, chwila – zatrzymała go Isabelle unosząc ręce. - Wytłumaczycie mi o co chodzi? Bo jakoś chyba spływa po was fakt, że właśnie leżeliście razem w jednym łóżku robiąc... Nawet nie wiem co.
-Spaliśmy – powiedział Jace i zaśmiał się z miny Lightwood.
-OK. Spaliście razem, w jednym łóżku? – spytała Izzy a gdy oboje skinęli głowami dodała -I tylko mnie to dziwi? Ja za wami nie nadążam...
Blondyn otworzył usta żeby coś powiedzieć jednak Clary go wyprzedziła.
-Och, Izzy później wszystko ci wyjaśnię. Ale teraz chodźmy już na to śniadanie.

-Dobra. A teraz się tłumacz – powiedziała Isabelle tonem nie przyjmującym sprzeciwu.
Położyła na łóżku Clary kilka albo raczej kilkanaście sukienek i usiadła obok nich.
-Więc, miałam straszny koszmar. I bardzo się bałam potem znowu zasnąć. Pokój Jace'a był po prostu najbliżej więc poszłam do niego – wytłumaczyła rudowłosa umyślnie wybierając najbardziej niewinną i okrojoną wersję wydarzeń.
-A ta sytuacja w której was przyłapałam? - zapytał Izzy. - Obejmował cię i oboje byliście tacy zadowoleni i w ogóle.
-Rano Jace'a coś bardzo rozbawiło. A że ja byłam poważna to zaczął mnie łaskotać. Wiesz jakie mocne mam łaskotki. Tak wyszło – powiedziała Clary wzruszając ramionami jakby jej to w ogóle nie obeszło.
-Czyli, że nic się między wami nie wydarzyło? - czarnowłosa zadała kolejne pytanie a w jej głosie dało się wyczuć lekką nutkę rozczarowania.
-Nic a nic – zapewniła ją Clary.
-Powiedzmy, że ci wierzę – mruknęła Izzy. - A teraz musimy ci wybrać jakąś sukienkę na dzisiejszy wieczór.
Clarissa cicho jęknęła i nabrała ochoty by pobiec do łazienki zamknąć się w niej. Jej przyjaciółka w przeciwieństwie do niej samej, uwielbiała ubrania, zwłaszcza sukienki. Dla Izzy mierzenie góry ciuchów było czystą przyjemnością, dla Clary wymyślną torturą.
Isabelle miała w sobie wiele cech zwykłej Przyziemnej szesnastolatki. Energia i wesołość, którą wręcz promieniowała, fascynacja ubraniami, kosmetykami, dodatkami i chłopcami. Jednak chyba żadna nastolatka nie miała gracji z jaką poruszała się Izzy, wyniosłości spojrzenia, zadziorności uśmiechu, hartu ducha i uporu.

Tuż przed godziną 18 Clary skończyła ostatnie przygotowania do polowania. Miała na sobie ciemno granatową sukienkę z paskami pasujących kolorystycznie cekinów, którą włożyła pod przymusem. Kreacja miała cienkie ramiączka i kończyła się mniej więcej w połowie uda. Do tego rudowłosa uzbroiła się jeszcze w skórzaną ramoneskę i całą masę sztyletów oraz buty na obcasie. Poprawiła jeszcze swoje rozpuszczone włosy i sprawdziła czy nie rozmazał jej się makijaż, który był dziełem Izzy.
Wyszła ze swojego pokoju. Zobaczyła Jace'a idącego do foyer w długiej skórzanej kamizelce z kapturem, która zaskakująco dobrze leżała na jego zbyt szczupłej sylwetce.
Dogoniła go po chwili. Przywitał ją uśmiechem.
-Jak wyglądam? - zapytała odwzajemniając gest.
Zmierzył ją od stóp do głów powolnym spojrzeniem, które sprawiło, że się ogarnęło ją gorąco.
-Eee... Nie najgorzej – odparł sarkazmem markując zachwyt.
-Wow. Jace, ty to wiesz jak prawić kobietą komplementy.
-Ok. Wyglądasz ładnie – przyznał.
-Uuuu. Wolniej, bo chyba się rumienię.
-Chodźmy, mamy robotę – powiedział przewracając oczami i skręcając w kierunku schodów.



* Cytat i sytuacja z budzikiem zaczerpnięta z „Pięknej katastrofy”. Dla tych co kojarzą: Travis <33



ɤɤɤɤɤɤ

Bardzo was przepraszam, że musieliście tak długo czekać. Jednakże wena mnie troszkę opuściła. Poza tym czytała Hopeless i miałam pewne obowiązki.
Rozdział jest dość długi i nieskromnie napiszę, że jestem z niego zadowolona.
Gify dodam później, bo teraz muszę lecieć oglądać inauguracyjny mecz Mistrzostw Świata. Polska ! Biało-Czerwoni!

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.

Pozdrawiam i życzę miłych, ostatnich chwil wolności, Ańćć.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Rozdział XV Spotkania

Ten dzień był wyjątkowo ciepły jak na jesień na wschodnim wybrzeżu, nad oceanem. Dlatego też Maia miała na sobie tylko dżinsy, trampki i bluzkę z rękawem do łokci.
Chciała skorzystać z ładnej pogody więc postanowiła iść pieszo. Szybkim krokiem przemierzyła Most Williamsburg a potem kolejne ulice do Chinatown. Wolała inaczej wykorzystać to popołudnie, ale jako członkini sfory miała obowiązek stawić się w siedzibie. Uzbierała ostatnio trochę oszczędności i miała zamiar kupić sobie kilka dawno wypatrzonych rzeczy. 
Wpadła więc na półgodziny na opuszczony komisariat. Większość czasu przeznaczyła na wpatrywanie się w doskonałość nowego w sforze Jordana. Miał jasnobrązowe, gęste włosy i piwne oczy. Był cholernie przystojny i miał 19 lat co znaczyło, że był od niej o trzy lata starszy. Mogła się więc tylko na niego pogapić, bo po pierwsze on nigdy by się nie umówił z takim dzieciakiem jak ona a po drugie gdyby jej ojciec się dowiedział miałaby przechlapane. Jordan był członkiem watahy, więc ukrywanie się przed Luke'em byłoby naprawdę trudne.
Kilka minut po godzinie 15 wyszła i udała się w górę Manhattanu a konkretniej do Manhattan Mall. Po drodze wstąpiła jeszcze do Starbucksa po swoją ulubioną latte.
Na jednym ze skrzyżowań poczuła nagłe zderzenie. Wpadł na nią jakiś chłopak na oko w jej wieku. Połowa jej kawy wylądowała na prawie nowej, jasnej bluzce.
-Popatrz co narobiłeś! - krzyknęła, ale gdy zobaczyła urocze dołeczki w policzkach i ciemne, kręcone włosy chłopaka nie potrafiła się na niego wściekać. - Ale wielka plama. To się nigdy nie spierze..
-Przepraszam. Naprawdę bardzo cię przepraszam. Zagapiłem się – ciemnowłosy zaczął przepraszać i proponować pomoc.
Maia przyjrzała mu się i znalazła rozwiązanie.
-Dawaj koszulę – rozkazała wskazują na ciemnozieloną flanelę w kratę.
-Co? Jest nowa...
-Daj, przecież ci ją oddam.
Koszula chłopaka, który jak się okazało miał na imię Simon, była na nią o wiele za duża. Sięgała Mai do połowy uda a rękawy musiała spora wywinąć by odnaleźć swoje dłonie, ale zakrywała plamę i to się liczyło.
Wyglądała w niej trochę śmiesznie, więc gdy w centrum handlowym niespodziewanie wpadła na swoją kuzynkę, Jace' a i jakąś nieznaną sobie Nocną Łowczynię, Wayland wybuchnął głośnym śmiechem.
-Fajna koszula – skomentował i prawy kącik jego ust powędrował do góry. - Mniejszych nie było? Albo damskich?

Ułożył całą masę toreb z zakupami na ławkę tak by wszystkie stały po czym oparł się o filar i odetchnął z ulgą, jakby właśnie przebiegł maraton.
-Tak naprawdę to jest męska koszula – przyznała się z uśmiechem. - Jakiś chłopak na mnie wpadł i wylałam sobie kawę na bluzkę i dlatego mam na sobie jego koszulę.
Dziewczyny patrzyły na nią rozbawione, ale w głowie Clary coś świtało. Mała czarna jaskółka tuż nad lewa kieszenią wyglądała znajomo. Identyczną koszulę miał na sobie Simon podczas kolacji w jego domu.
-I zakosiłaś jakiemuś obcemu facetowi koszulę? Tak po prostu? Na ulicy, w biały dzień? - zapytała Isabelle, jak się okazało, unosząc brwi.
-Po pierwsze nie obcemu, bo ma na imię Simon. A po drugie nie zakosiłam. Oddam mu ją, wymieniliśmy się numerami – odparła Maia wzruszając ramionami.
-Simon? - zadziwiła się Clary. -Ciemne, kręcone włosy, dołeczki w policzkach, okulary, brązowe oczy?
-Hmm... Tak a co?
-No nie mogę – zamiast Clary odezwał się Jace. Wyglądał na rozbawionego kiedy kręcił głową jakby czemuś nie dowierzał. - Ciekawe czy on wszystkie dziewczyny poznaje plamiąc im ubrania.
-Jeśli tak, to nie obraź się Clary, ale ja wcale nie chcę go poznawać. Jestem mocno przywiązana do swoich ciuchów – powiedziała Izzy i pogładziła materiał swojej błyszczącej, srebrnej spódniczki.
-Ej, znacie go? - zapytała zdezorientowana Maia.
-Tak. To jej chłopak – odpowiedziała jej Isabelle wskazując na Clary.
-Hej, nic nie mówiłaś, że masz chłopaka – oskarżyła ją żartobliwie kuzynka. - Może mogłabym oddać tą koszulę tobie?
-Raczej nie – odparła szybko Clarissa. - Nie spotkamy się w najbliższym czasie.
-Stało się coś? Pokłóciliście się? - zapytała likantropka ze szczerym zmartwieniem.
Clary opowiedziała wydarzenia ostatnich dni. Gdy pokazała im runę przywiązania Izzy też była nieźle zdziwiona. Wszystkie dziewczyny spojrzały na Jace'a wkurzone a w odpowiedzi otrzymały tylko szeroki uśmiech pełen triumfu.


Clarissa gotowa do snu położyła się do łóżka. Ledwo opuściła powieki a już przed jej oczami pojawiły się urywki wczorajszego koszmaru. Momentalnie jej serce zaczęło szybciej bić a drobne dłonie lekko się trząść. Wstała i szybko poszła do pokoju Jace'a.
Isabelle może i potrafiła ją pocieszyć i poprawić jej humor, ale na pewno nie uspokoiła by jej na tyle żeby mogła zasnąć. Max był jeszcze za mały i sam się bał. A z Alekiem nie była aż tak blisko by mu się zwierzać i wypłakiwać w ramionach. Poza tym oni o niczym nie wiedzieli, więc został tylko Jace. Ale gdyby miała wybór to pewnie wybrałaby właśnie jego. Dobrze pamiętała to uczucie bezpieczeństwa i akceptacji gdy ją przytulał, kojący głos gdy ją pocieszał i łagodny dotyk, którym ją uspokajał.
Spodziewała się że nie będzie jeszcze spać więc zapukała. Chłopak zamiast powiedzieć jej „Proszę” otworzył drzwi i gestem ręki zaprosił ją do środka. Właśnie wyszedł spod prysznica i jego długie do brody włosy były mokre przez co również wydawały się ciemniejsze. Miał na sobie tylko bawełniane spodnie od piżamy i przez moment Fray nie mogła oderwać wzroku od jego umięśnionego torsu i ramion.
Stanęła kilka metrów od drzwi i starała się na niego nie patrzeć, mimo że był tuż obok. Zauważył, że jej ręce się trzęsą, więc podszedł do niej na odległość półtora kroku i położył dłonie na ramionach dziewczyny.
-Clary spójrz na mnie – poprosił łagodnie.
Nie posłuchała, więc chwycił jej podbródek i delikatnie odwrócił jej twarz ku swojej.
-Co się stało? - jego głos był spokojny i kryło się w nim zmartwienie.
-Nic. Po prostu się boję. Znowu – odparła i chciała spojrzeć w kierunku podłogi, ale uniemożliwił jej to.
-Nie masz czego – zapewnił. - Nie pozwolę by cokolwiek ci się stało.
Ich oczy się spotkały i oboje zastygli w bezruchu myśląc tylko o bliskości drugiej osoby i o tym elektryzującym uczuciu. Odrobinę zmniejszyli odległość dzielącą ich twarze.
Jace pochylił się jeszcze bardziej na co Clary zamknęła oczy i lekko rozchyliła wargi w oczekiwaniu na pocałunek.
Ich usta dzieliły milimetry. Jace musiał użyć całego swojego zdrowego rozsądku i doszczętnie wykorzystać siłę woli by się odsunąć.
Przez chwilę przyglądał się twarzy dziewczyny i widząc jej wyraz lekko się zaśmiał. Clary słysząc to otworzyła oczy i wyglądała na lekko zdezorientowaną.
-Chciałaś tego pocałunku – wyszeptał Jace.


ɤɤɤɤɤɤ

Wiem, że krótki. Wiem, że beznadziejny. Wiem, że o niczym. Wiem, że zakończenie nie takie jakbyście chcieli. Pozostaje mi jedynie mieć nadzieję, że nie zasnęliście gdzieś w połowie i że nie zrobiliście wielkiej dziury w ekranie gdy Jace jednak się odsunął. Oni będą razem, obiecuję, ale jeszcze nie teraz. <Niedługo> Jak już wspominałam nie lubię rozdzielać takich par, więc "robię problemy" zanim są razem.

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.


Cześć, pa, hej, Ańćć.

niedziela, 24 sierpnia 2014

Informejszyn!

Ja, schön, sehr schön! *

No więc w ankiecie zgonie a nawet bardzo stwierdziliście, że OP o Clary chcecie.
Wasze życzenie jest dla mnie rozkazem i miniaturka się pojawi.
Kiedyś tam, już niedługo.

ɤɤɤɤɤɤ

Korzystając z okazji, chciałabym odkryć Amerykę.
Wszyscy gotowi? Słuchajcie uważnie...
Zbliża się rok szkolny!!
I niestety co za tym idzie rozdziały na blogu będą się pojawiały rzadziej.
Postaram się zawsze dodawać coś raz w tygodniu lub częściej.
Jak to będzie w praktyce to się zobaczy.
Wszelkie skargi i zażalenia proszę kierować do Ministerstwa Edukacji i do całej reszty tych ludzi na górze a nie do mnie. Idę teraz do kl. III gim. i zależy mi na pasku. 
Także mam zamiar poświęcić się nauce a bloga umieścić na drugim miejscu.
Mogę trochę zaniedbać moje opowiadania jednak będę się bardzo starać by do tego nie doszło.
Mam nadzieję, że to zrozumiecie i uszanujecie.
I z góry was za wszystko co się dopiero wydarzy
PRZEPRASZAM.
A także Dziękuję, że jesteście ze mną.

Dajcie znać jeśli przeczytaliście tego posta, Ańćć.



* j.niem.. czyt. Ja, szyn, cea szyn. - Tak, ładnie, bardzo ładnie.

piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział XIV Ukojenie



Jace przebudził się słysząc ciche kroki od strony drzwi i własne imię wypowiedziane słabym głosem. Otworzył oczy i ujrzał gęstą ciemność. Nowy Jork co prawda nigdy nie zasypiał, ale szczelne żaluzje chroniły jego pokój przez światłami miasta, które nigdy nie gasły, no chyba że brakło prądu. Oświecił lampkę i zamrugał kilkakrotnie żeby jego oczy przyzwyczaiły się do jaskrawego blasku żarówki. Spojrzał na niewielki zegarek leżący na szafce nocnej i ujrzał godzinę drugą. Zanim zdążył się zastanowić kto zakłóca jego spokojny sen o tej porze usłyszał pociągnięcie nosem i cichutki, żałosny pisk.
No coś takiego, tyle że jest ciemno ;)
Kilka kroków od drzwi ujrzał Clary, zgarbioną, trzęsącą się. Wyglądała jakby miała się zaraz przewrócić. Miała na sobie kraciastą piżamę, ale jej stopy były bose. W kilka sekund stał już przy niej. Po jej policzkach ciekły grube łzy, których zapewne by się wstydziła gdyby nie była tak zdruzgotana. Spojrzała na niego, malachitowe oczy były pełne lęku. Bez zastanowienia objął ją. Wtuliła się w jego ramiona i lekko rozluźniła. Jace poprowadził ją do łóżka, co nie było wcale takie proste, bo nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Usiadł opierając się plecami o zagłówek i rozprostowując długie nogi przed sobą. Posadził sobie Clary na kolanach, tak że siedziała bokiem do niego. Znów przytulił ją do siebie. Ukryła twarz w zagłębieniu jego obojczyka.
Przez prawie pół godziny lekko ją kołysał i wszeptał, że już wszystko w porządku podczas gdy ona moczyła łzami jego bawełnianą koszulkę i poddawała się częstym dreszczom.
Dopiero po tym czasie płacz zamienił się w szloch a Clarissa była w stanie coś powiedzieć.
-Jaaa … Jacee. To byyyło potwornee … - dukała.
-Miałaś zły sen? - zapytał łagodnie.
-Ttttak. Bardzooo Złyy.
-Opowiedz. Poczujesz się lepiej – zaproponował i zaczął gładzić jej długie loki, by jeszcze bardziej się uspokoiła.
-Chyba. Nnnnie dam raady... - odpowiedziała Clary spoglądając na niego.
-Spróbuj. Na pewno zrobi ci się lżej.
-Ja... Paliłam się na stosie – powiedziała i ukryła twarz w zagłębieniu jego ramienia.- I tam były jakieś dziwne postacie w pelerynach.
-Spokojnie. To był tylko zły sen. Jesteś bezpieczna. Będę cię chronił ryzykując własnych życiem.
-Dziękuję. Już mi lepiej – powiedziała i wytarła swoje łzy.
-To dobrze. Jest bardzo późno, chodźmy lepiej spać – odparł.
-Jace... Mogę zostać z tobą? Boję się...
-Oczywiście. Zmieścimy się w dwoje bez problemu.
Zasnęła natychmiast, ale Jace nie mógł się powstrzymać i wyjął stelę. Narysował na ich rękach kanciaste runy.


Jace otworzył oczy i ujrzał sufit swojej sypialni wyłożony ciemną boazerią. Poczuł drobne ręce zaciskające się z ogromną siłą na jego klatce piersiowej. Było mu szkoda każdego kto uznałby to wątłe ciało za niegroźne. Po wielu latach treningu było silne, zwinne, śmiercionośne i prawie tak doskonałe jak jego własne. Poczuł również chude nogi zawinięte z jego własne i przeszło mu przez myśl zapytanie jakim cudem zdołali przyjąć w nocy taką pozycję skoro zasypiali ramię w ramię. Spojrzał w dół i zobaczył głowę z burzą rudych loków leżącą na jego torsie. Nie mógł oderwać oczu od doskonałej, śnieżnobiałej cery, pełnych ust, łagodnych rysów jej twarzy. Jego myśli zaczęły krążyć w niespokojnym tempie wokół jej piękna.
Gdy zobaczył, że dziewczyna zaczyna się budzić spanikował, co nawiasem mówiąc bardzo rzadko mu się zdarza i zaczął udawać, że śpi.
Clary zanim otworzyła oczy poczuła przyjemne ciepło i umięśniony tors pod palcami. Spojrzała do góry i ujrzała spokojną twarz Jace'a. Jasne włosy opadały mu na czoło i nie mogąc się powstrzymać wyciągnęła rękę i delikatnie odgarnęła kosmyki. Były niezwykle miękkie i przyjemne w dotyku. Przejechała opuszkami palców po jego policzku badając krzywiznę jego kanciastej twarzy. Poruszył się i zaczął budzić. Spojrzała w jego niesamowite złote oczy i nie mogła oderwać od nich swoich. On również wpatrywał się w jej malachitowe tęczówki. Jej oddech przyspieszył i poczuła dziwne, ale przyjemne uczucie jakby była naładowana elektrycznością. Odległość między nimi była bardzo mała i oboje pragnęli ją zmniejszyć. Clary opamiętała się w ostatniej chwili. Usiadła prosto jak struna i popatrzyła przed siebie. Poczuła jak na jej twarzy wykwita rumieniec.
-Dziękuję – wyszeptała spoglądając na niego.
Wyraz jego twarzy sprawił, że zarumieniła się jeszcze bardziej. W pośpiechu wygrzebała się spod kołdry i stanęła obok łóżka o mało się przy tym nie przewracając.
-Bardzo ci dziękuję Jace – powiedział znów, bo poprzednio nie odpowiedział. - Przez te wszystkie lata miałam cie za...
-Za egoistę i gbura. Tak wiem – przerwał jej siadając. - Pewnie dlatego, że taki byłem albo chciałem za takiego uchodzić. Jak już pewnie zdążyłaś zauważyć kiedy się naprawdę postaram potrafię być …
-Wspaniały, pomocny i dobry – tym razem to ona mu przerwała. - Może pozbędziemy się tego aroganckiego Jace'a tak żeby został ten miły i czarujący?
-Obawiam się że to nie jest takie proste. Ta cała złośliwość siedzi we mnie dużo głębiej.
-Oj tam, oj tam – powiedziała i uśmiechnęła się co od razu odwzajemnił. - Zrobimy ci płukanie żołądka i łykniesz jakieś tabletki przeczyszczające.
-Mówiąc, że siedzi we mnie głębiej miałem na myśli, że mam to we krwi.
-Oj, no to zrobimy ci małą transfuzję.
-Ale do tego trzeba by mi najpierw upuścić trochę krwi.
-Mogę to szybko załatwić.
-Czy to groźba? Mam się bać ? - zapytał unosząc brwi i z trudem powstrzymując śmiech.
-To tylko propozycja. Wiesz przecież ile we mnie empatii. Nie mogłabym ci odmówić pomocy w potrzebie. Dobra ja lecę. Jeszcze raz dzięki.
Zaczęła kierować się do wyjścia, ale zamiast dotarła do drzwi usłyszała jeszcze jak woła ją po imieniu.
-Tak? - zapytała odwracając się do niego.
-Wiesz, że możesz zawsze na mnie liczyć? - zadał pytanie z poważną miną.
-Wiem, zawsze to wiedziałam.
-Więc jak dziś też nie będziesz mogła spać to moje łóżko i moje ramiona z chęcią cię przyjmą – zaproponował i zabawnie poruszył brwiami.
Roześmiała się, pokręciła głową z udawaną dezaprobatą i wyszła.

Gdy szła do swojego pokoju i wykonywała poranną toaletę uśmiech nie schodził jej z twarzy.
Wszyscy razem, co niestety rzadko się zdarza, zjedli śniadanie przy kuchennym stole. Podczas posiłku Jace co chwila zerkał na Clary i tworzył w głowie listę wszystkich za i przeciw. W myślach toczył wojnę z samym sobą. Powiedzieć jej czy nie lepiej nie mówić?
W końcu zdecydował, że jej powie. Może na niego nawrzeszczeć i spróbować go pobić albo podziękować mu i go przytulić. I nie oszukujmy się bardziej prawdopodobna była pierwsza wersja. Ale musi znać prawdę.
Zaczekał na nią przed drzwiami do kuchni i razem udali się do swojego korytarza. Długo milczeli aż w końcu Wayland zebrał się na odwagę.
-Clary, muszę ci coś wyznać – zaczął zerkając na nią. - Tylko proszę cię, nie wściekaj się za bardzo.
-Ok, powiedz o co chodzi – odparła zaciekawiona.
-Ale musisz mi obiecać, że nie będziesz krzyczeć.
-Obiecuję. Jace nie strasz mnie. Czy coś się stało? - zatrzymała się i zwróciła przodem do niego.
Przeszedł jeszcze kilka kroków po czym też stanął i spojrzał jej na sekundę w oczy.
-Wczoraj w nocy zrobiłem coś średnio fajnego, ale po prostu chciałem cię chronić. - Patrzył w jakiś punkt ponad jej głową i nerwowo bawił się palcami. - Proszę cie nie miej mi tego za złe.
-Co takiego zrobiłeś? - zapytała Clary podejrzliwym tonem.
-No bo... ja... narysowałem nam runy. Runy przywiązania na odległość 150 metrów – wyznał w końcu i zagryzł dolną wargę w oczekiwaniu na jej reakcję.
Gdy ktoś był powiązany tą runą z inną osobą albo osobami nie mógł się oddalić na więcej niż było to ustalone przy rysowaniu. Co oznaczało, że Clary i Jace nie mogli być od siebie dalej niż 150 metrów.
-Co?! Na Anioła, dlaczego?! - krzyknęła z wyrzutem.
-Chciałem się tobą opiekować– wyjaśnił i spojrzał w dół.
-Jestem już dużą dziewczynką, nie potrzebuję niańczenia. Kim ty w ogóle jesteś, żeby decydować za mnie? Ty idioto! Nie przyszło ci do głowy by mnie zapytać?
Była tak zła, że zaczęła okładać do pięciami do torsie. Pozwolił jej się wyżyć, ale gdy uderzenia nie ustawały, wręcz przeciwnie przybierały na sile, w obawie o swoje życie złapał ją za nadgarstki. W odpowiedzi posłała mu wściekłe spojrzenie i wymierzyła solidnego kopniaka w piszczel. Puścił ją i skrzywił się z bólu.
-Wiesz, nawet dobrze się składa – powiedziała Clary w chytrym uśmieszkiem. - Ja i Izzy wybieramy się dziś na zakupy.
-Zakupy? Fajnie. Lubię zakupy – powiedział Jace i „uśmiechnął się przez łzy”.
-Źle mnie zrozumiałeś. Tylko my będziemy kupowały a ty będziesz to wszystko nosić. O 14 w foyer – wyjaśniła złośliwym głosem po czym odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła do siebie.


ɤɤɤɤɤɤ

Rozdział XIV. Szczerze to nie wyszedł mi do końca tak jak chciałam. Jest też trochę krótszy niż poprzednie, ale zdecydowałam się zakończyć go w tym miejscu a resztę przenieść do następnego. 
Clace, Clace i jeszcze raz Clace <33. Teraz będę się bardziej skupiać na tej parce... przyjaciół :P
Pozostaje mi jedynie mieć nadzieję, że wam się spodobało. 

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.


Pozdrawiam i czekam na wasze opinie, Ańćć ♥.

wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział XIII Koszmar

Bardzo wam wszystkim dziękuję za każdy komentarz i za ponad 3.350 wyświetleń.
Wielkie, wielkie DZIĘKI !!
♥♥♥

ɤɤɤɤɤɤ


Kończyła właśnie jeść śniadanie, które przygotował dla niej Jace. Odłożyła miseczkę po płatkach kukurydzianych na szafkę przy łóżku i już miała znów położyć się plecami na łóżku gdy zadzwonił jej telefon. Leżał ok. 20 centymetrów od jej dłoni, więc sięgnęła po niego. Jednak uprzedziła ją szczupła ręka pokryta bliznami i runami.
Jace odebrał połączenie bez pytania chociaż pewnie zrobiłby to nawet gdyby mu zabroniła.
-Nie, to nie Clary. Tu Jace – powiedział i wysłuchał pytania. - Nie, nie mogę ci jej podać... Clary jest aktualnie chora i nie może się z tobą spotkać – znów zamilkł wsłuchując się w głos swojego rozmówcy. - Nie, nie możesz jej odwiedzić. To choroba zakaźna. Czemu ja nie jestem chory? Bo ja... no... byłem szczepiony.
Przez całą rozmowę Fray usiłowała wyrwać telefon z ręki przyjaciela. Dźgnęła Jace'a między żebrami i w końcu udało jej się odzyskać swoją własność. Zanim przyłożyła urządzenie do ucha zerknęła na wyświetlacz.
-Cześć Simon. To ja Clary – przywitała się. - Tak, naprawdę jestem chora i proszę cię nie przychodź. Co!? Nie w żadnym razie! Po prostu nie chcę żebyś się też rozchorował. Całuję, Pa.
Rozłączyła się i spojrzała na Waylanda ze złością w oczach. Już miała na niego nawrzeszczeć gdy drzwi do sali szpitalnej otworzyły się. Max widząc, że rudowłosa jest już przytomna wszedł szybkim krokiem do pomieszczenia.
-Clary! Nareszcie się obudziłaś ! - krzyknął wesoło z szerokim uśmiechem.
Wyobraźcie sobie, że to Max, czyli że jest niższy.
Wyobraźcie sobie, że to Max.
Przytulił ją mocno czego się zupełnie nie spodziewała. Mimo zaskoczenia odwzajemniła gest a na jej usta wstąpił lekki uśmiech.
-Dobra, młody przejmujesz wartę. Ja będę leciał – powiedział Jace gdy się od siebie oderwali i wyszedł nie czekając na odpowiedź.
-Wartowaliście nade mną? - zapytała zdziwiona Clary.
-Nie, Jace cały czasu tu przy tobie siedział, leżał, stał czy co tam jeszcze – zaczął dwunastolatek plątając się. - No wiesz o co chodzi. Po prostu tu z tobą był.
-W takim razie muszę uważać. Jace rzadko robi coś bezinteresownie – odparła półżartem.
-Powiedz jak się czujesz? - zadał pytanie najmłodszy Lightwood siadając na brzegu jej łóżka.
-A jak wyglądam?
-Szczerze, to nie najlepiej.
-I tak się czuję.
Clary nie wiedziała ile dokładnie czasu minęło jej na rozmowie z chłopcem. Zawsze świetnie się dogadywali. Max z zaangażowaniem opowiadał jej o książce, którą ostatnio przeczytał. Był Eksperyment Anioł to pierwszy tom Maximum Ride. Było w nim tyle pasji i życia, że nie mogła się nie uśmiechnąć.
Niestety, około południa musiał iść na lekcję teorii z Alekiem. Odprowadziła go wzrokiem do drzwi, uświadamiając sobie jak bardzo poprawił jej humor. Zanim wyszedł odwrócił się i posłał jej szeroki uśmiech, pokazujący urocze dołeczki w policzkach.
Wyglądał wtedy jak mniejsza i młodsza kopia Simona. To było bardzo miłe ze strony Simi'ego, że zadzwonił i że tak bardzo przeją się stanem Clary. Jednak od kolacji w jego domu widzieli się zaledwie raz. Fray wiedziała, że jej chłopak przygotowuje się do ważnego koncertu swojego zespołu. Oczywiście została zaproszona, ale nie mogła przyjść z powodu późnej pory a teraz jeszcze swojego stanu zdrowia.
Clary nie chciała przyznać się przed samą sobą, próbowała zdusić w sobie dziwne uczucie, które towarzyszyło jej od kilku dni tłumacząc, że to tylko chwilowy kryzys. Miała wrażenie jakby ona i Simon bardzo się od siebie oddalili, jakby wzajemna fascynacja osłabła. Czuła się jak przyjaciółka Simona, nie jak jego dziewczyna.
A propos przyjaciół. Jace, którego zawsze uważała za nieczułego i egoistycznego pokazał swoim zaufaniem, że potrafi pomagać innych, być miłym. I o Matko Jedyna, on się tak szczerze uśmiechał, bez cienia ironii. Rzadko bywał bezinteresowny, więc to mogło być trochę podejrzane, ale zawsze był szczery. Widziała po nim, że bardzo się martwił. Poza tym niósł ją do Instytutu przez kilka przecznic a potem się nią opiekował i czuwał. Uśmiechnęła się do siebie, bo myśląc o tym poczuła przyjemne ciepło w piersi i coś jakby wzruszenie.

Jace gdy zobaczył Maxa w stroju treningowym przemykającego przez kuchnię chciał od razu wrócić do Clary. Zatrzymała go jednak Isabelle prosząc o pomoc przy obiedzie. Wolał zostać i jej pomóc niż później chodzić głodnym lub co gorsza zatruć się. Nie oszukujmy się Izzy była fatalną kucharką. Okropną, pozbawioną talentu i wyobraźni kucharką. Zajrzał do dużego garnka i z przerażeniem stwierdził, że zadanie nie będzie proste.

Było parę minut po godzinie 13 kiedy Jace i panienka Lightwood doszli do sali szpitalnej z obiadem dla Clary i dla siebie.
Rude loki zakrywał w nieładzie całą poduszę a powieki dziewczyny były zamknięte.
- Nie no. Dopiero co się obudziła a już śpi – powiedział Jace kładąc na szafce tackę z ich talerzami.
-A co stęskniłeś się? - spytała Izzy i z kpiną uniosła brwi.
-Tak, stęskniłem się za dokuczaniem jej – odparł patrząc na nią. - Clary jako jedyna potrafi mi dogryźć. To nudne ciągle tak wszystkim dokuczać bez wzajemności.
-Ach, doprawdy.
-Czy ty coś sugerujesz? - zapytał, bo ton jej głosu wydał mu się wyzywający.
Nie zdążył otrzymać odpowiedzi, bo ruda głowa poruszyła się i spojrzały na nich intensywnie malachitowe oczy.
-Obiadek? - powiedział Jace przesłodzonym tonem pokazując na miski i uśmiechając się rozbrajająco.
-O z chęcią. Mój przyjaciel tasiemiec imieniem Jacuś [Czy to imię wam czegoś czasem nie przypomina ^.^ - przyp. autora] domaga się jedzenia, ja zresztą też – odpowiedziała żartując i zaczęła jeść.

Następnego dnia po południu przyszedł Hodge i zbadał Clarissę. Zadał jej kilka pytań typu: „Jak się czujesz?” i „Gdzie cię boli?”. Po czym stwierdził, że wszystko jest w porządku i może opuścić salę szpitalną. Z ulgą i nieskrywaną radością zabrała swoje rzeczy i wróciła do swojego pokoju.

Clary rozejrzała się. Dostrzegła wokół siebie zielone łąki i las. Słońce właśnie zachodziło za horyzont, kolorując niebo. Czerwony kosmyk włosów opadł jej na twarz. Chciała go odgarnąć, ale mimo chęci jej ręce nie poruszyły się ani o centymetr. Ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, że jej nadgarstki są skrępowane za jej plecami grubym sznurem. Spróbowała poruszyć innymi częściami ciała, niestety jej talia i kostki również były związane. Wyczuła pod palcami lekko chropowatą i zaokrągloną powierzchnię. Drewno. Konkretniej drewniany pal. Była przywiązana do drewnianego pala na środku jakiegoś pustkowia. W jej myśli wtargnął się strach, jej ciało zniewolił szok a w żyłach popłynęła adrenalina.
Zaczęła się szarpać i próbować oswobodzić gdy nagle zdała sobie sprawę, że nie jest sama. Niestety nie jest sama.
-Spokój! - ostry męski głos przeciął ciszę.
Twarzą do nie w półokręgu stało jedenaście postaci w czarnych pelerynach do samej ziemi i obszernych kapturach zakrywających cała twarz. Dwunasta postać stała pośrodku i było jasne, że rządziła tym wszystkim. W ręce trzymał albo trzymała palącą się pochodnię. Kaptur nie zakrywał dolnej części twarzy numeru dwunastego. Złowrogi uśmiech na ustach nie zwiastował niczego dobrego.
-A teraz zapłacisz nam za wszystko – powiedział, (bo w tym momencie stało się jasne, ze jest mężczyzną) a ton a jego głosu był równie złowieszczy jak uśmiech.
Gdy zaczął się zbliżać z długą pochodnią w ręku Clary ogarnęło czyste przerażenie.
Zatrzymał się około dwa metry od niej i w tym momencie zdała sobie sprawę, że patrzy na nich wszystkich z góry. Była raczej niewysoką osobą a te wszystkie zakapturzone postacie było od niej niższe. Spojrzała na ziemię pod sobą. Spodziewała się zobaczyć jakiś podest, w ostateczności długaśne nogi i trawę. Zamiast tego zobaczyła wysoką na co najmniej 1.80 metra górę suchych gałęzi i innych kawałków drewna.
Gdy skojarzyła wszystkie fakty: pal, pochodnia, stos, mściwe i tajemnicze postacie, sytuacja w jakiej się znalazła była dla niej jasna. I nie poczuła w związku z tym ani grama ulgi, wręcz przeciwnie, poczuła panikę.
-W imieniu swoim i moich współbraci wymierzam ci karę śmieci w postaci spalenia na stosie – powiedział poważnie mężczyzna z pochodnią.
Cała reszta zaczęła szeptać po łacinie tonem przyprawiającym o ciarki, a Clary rozumiała każde słowa, w końcu uczyła się tego języka. Hodge byłby dumny z jej znajomości łaciny.
Za każda twoją winę zostanie ci po trzykroć odpłacone.
Wszystkie twoje morderstwa właśnie doczekały się pomsty.
Teraz spłoniesz, bo nasi bracia spłonęli z twojej winy.
Teraz zginiesz, jak nasi bracia ginęli z twojej ręki.
Będziesz cierpieć, jak oni cierpieli.
Pomsta się dokona.
Równowaga świata zostanie przywrócona.”
Mówili dalej albo powtarzali to samo w kółko, ale Clary ich już nie słuchała. Rozejrzała się w poszukiwaniu pomocy. Ku swojemu jeszcze większemu przerażeniu dostrzegła kolejne stosy i pale identyczne jak jej własny. Uroczo brzmi: Jej własny stos i to jeszcze z podgrzewaniem. W oddali zobaczyła Jace'a i całe rodzeństwo Lightwood. Klęczeli w błocie a ich ręce również były skrepowane, ubrania podarte z twarze wykrzywione strachem.
Clarissa chciała krzyczeć, ale głos uwiązł jej w gardle.
Facet z pochodnią przyłożył ją do stosu pod nogami dziewczyny. Suche drewno zajęło się z ułamku sekundy. Płonienie były coraz bliżej i bliżej i bliżej.
Z osłupieniu i szoku wpatrywała się w języki ognia trawiące gałęzie i nieubłaganie zbliżające się do jej bosych stóp. Zrobiło się coraz gorącej i kilka kropelek potu wstąpiło na czoło Clary.
Usłyszała swoje imię wykrzyknięte dwa razy. Oba głosy doskonale znała. Pierwszy należał do Jace'a i byłe pełen bólu. Drugi, dziecięcy głos Maxa wyrażał przerażenie ale też i nadzieję. Dwunastolatek jakimś cudem wyrwał się i zaczął biec w jej stronę. Nie pokonał nawet dziesięciu metrów a został powalony na ziemię i uderzony z wielką siłą.
Serce Clary pękło na pół a z oczu pociekły łzy.
Sekundę później poczuła jednak języki ognia smyrające je stopy. Potem poczuła ból. Potworny ból. Miała wrażenie, że rozdziera on jej skórę z dużą siłą na drobniuteńkie kawałeczki. Ogień powoli minął jej kolana a ból stał się jeszcze silniejszy choć nie sądziła żeby to było możliwe. Cierpienie było nie porównywalne z wszystkim co czuła do tej pory.
Krzyczała, ale nie miało to zbyt dużego znaczenia. Każda komórka jej ciała była poddawana tej okropnie bolesnej torturze i wołała o litość mimo że usta nie wydawały żadnych konkretnych dźwięków.
Poczuła się jakby miała zaraz eksplodować, co zresztą przyjęłaby z radością, bo oznaczałoby to koniec cierpienia.
Ból, pieczenie, swąd skóry, wrażenie jakby się było jej pozbawianym...


I nagle to wszystko zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Clary siedziała na swoim łóżku prosta jak struna z oczami szeroko otwartymi z przerażenia. Jej oddech był urwany, płytki i szybki. Jej serce biło w szaleńczym tempie. Wokół panowały matowe ciemności jednak przed jej oczami wciąż pojawiały się obrazy sprzed kilku minut. Z trudem podniosła się z łóżka i potruchtała do najbliższego zamieszkanego pokoju. Pokoju Jace'a.




ɤɤɤɤɤɤ


Przepraszam was wszystkich bardzo, że musieliście tak długo czekać. Trudno mi było napisać ten rozdział, ponieważ w gruncie rzeczy połowa została już raz napisana a moja pamięć raz po raz odmawiała współpracy i jeszcze chciałam by moment snu Clary był jak najbardziej emocjonalny. Dajcie znać czy mi się udało. Poza tym ten rozdział tak trochę o niczym, ale mam nadzieję, że nie jest tak źle.

Zaczęła współpracę z Stellą Dominguez i razem będziemy prowadzić bloga i publikować swoje One Party.
Tak więc serdecznie zapraszam na naszego bloga 


Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.


Pozdrawiam i czekam na szczere opinie, Ańćć.

czwartek, 14 sierpnia 2014

Rozdział XII Dolor

Zaatakowała ich duża grupa wampirów. Znowu. Nic dziwnego, wampiry słynęły z tego, że były mściwe. Jeśli zadarłeś z którymś z nich, zadarłeś ze wszystkimi. A oni całkiem niedawno wymordowali sporą grupę pijawek. Teraz jednak przeciwników było więcej, ponad dwunastu. Dodatkowo otoczyli ich ze wszystkich stron.
Nocni Łowcy szybko dobyli swojej broni i stanęli plecami do siebie gotowi na atak.
Pierwszy zaatakował barczysty, blondyn o kwadratowej szczęce. Rzucił się na Jace'a, jednak Nefilim był szybszy. Zrobił unik i zatopił ostrze sztyletu z jego plecach.
Kolejne pijawki przystępowały do ataku. Kilka pierwszych wampirów zastało poczęstowane wodą święconą, która natychmiast wyżerała dziury w ich bladych ciałach. Reszta ginęła od serafickiej broni.
Po kilkunastu minutach zaciętej walki zostało tylko pięć pijawek a ciała Nocnych Łowców zdobiły liczne, krwawe ślady walki.

Na Clary rzuciła się wampirka z krótkimi, czerwonymi włosami. Fray zeszła z linii jej ciosu, zbijając w dół jej pięść. Podziemna zaatakowała ponownie, była niska, ale bardzo silna. Pchnęła Clary i ta zachwiała się. Zanim odzyskała równowagę poczuła bolesne ukłucie z udo.


Jace właśnie wyciągnął krótki nóż z serca wampira z którym walczył. Kątek oka dostrzegł, że Clary osuwa się bezwładnie na ziemię.
„No pięknie. Czy ona nie ma kiedy mdleć? Powinniśmy ją chyba lepiej karmić”- pomyślał.
Dziewczyna wampir z czerwonymi włosami krzyknęła coś do pozostałych i zaczęli uciekać.
Nocni Łowcy zmęczeni walką i zmartwieni stanem Clary, darowali im tym razem życie.
Wayland podbiegł szybko do nieprzytomnej przyjaciółki. Gdy dotknął jej ramienia, zamarł zdziwiony. Ona nie tylko zemdlała. Była sparaliżowana. Wszystkie jej mięśnie były napięte. Jedynie płuca się poruszały lekko falując. Jej serce biło bardzo słabo i wolno.
Przez chwilę próbował ją ocucić, ale bez skutku. Wziął ją więc na ręce. Rodzeństwo Lightwood wykończone walką nie zadawało żadnych pytań. Wszyscy widzieli że Clary była nieprzytomna. Zadawanie pytań, na które i tak nie usłyszy się odpowiedzi było w tamtym trudnym momencie zupełnie bezsensowne.

Gdy tylko winda Instytutu zatrzymała się z części mieszkalnej Alec pobiegł do biblioteki po Hodge'a. Reszta udała się do sali szpitalnej. Jace powoli się męczył niosąc Clary w ramionach, jednak nie był typem człowieka który łatwo się poddaje. Isabelle, która również była twarda i nieustępliwa, próbowała powstrzymać się od utykania. Noga, która zaledwie dwa dni temu opuściła gips, została tego wieczoru na nowo poturbowana, bolała.
Gdy wyszli z foyer i zaleźli się w słabo oświetlonym korytarzu, Clary odzyskała przytomność a paraliż jej ciała powoli ustępował. Było jej zimno, więc wtuliła się w ramiona Jace'a, wyjątkowo przyjazne i opiekuńcze zważając na jego charakter.
Po kilku minutach znaleźli się w sali szpitalnej. Izzy dokuśtykała do szafki z medykamentami. Połknęła proszki przeciw bólowe i wyjęła lód w aerozolu. Z ulgą pokryła bolące miejsce warstwą spreju.
Jace delikatnie położył Clary na szpitalnym łóżku. Jej oczy gwałtownie się otwarły, oddech przyspieszył, wyglądała na przerażoną.
-Aaaaa. Zabierz mnie stąd! - zaczęła krzyczeć i próbowała wstać. - To parzy! PARZY! Jace to boli!
Chłopak błyskawicznie usiadł obok niej i położył ją znów. Wierzgała rękami i nogami, próbując mu się wyrwać, więc przytrzymał ją za ramiona, wciąż przyciskając do materaca. Zacisnęła powieki a jej usta wykrzywiły się w grymasie bólu.
-To BOLI !! Pomocy!! - krzyknęła głosem przepełnionym cierpieniem i zaczęła machać rękami jakby próbowała się przed kimś bronić. - Ratunku, one mnie wykończą !!
Jace z trudem parzył na jej cierpienie, nie mógł jednak i nic zrobić i to było o wiele gorsze.
Drzwi do sali otworzyły się gwałtownie, i z hukiem uderzyły o ścianę. Hodge podbiegł do łóżka Clary, która wciąż krzyczała i rzucała się. Alec poszedł do swojej siostry, żeby pomóc jej dojść do swojego pokoju. Jednak zatrzymał go głos nauczyciele proszący by zostali i pomogli.
-Ma gorączkę, zimne poty i dreszcze – wyliczał mężczyzna pochylając się nad rudowłosą.
Rzeczywiście był cała mokra i gorąca. Jej drobne ciało trzęsło się bez przerwy.
-Co się stało? - zapytał Hodge. - Czy ugryzł ją demon? Ma jakieś ślady?
-Nie było tam demonów. Zaatakowały nas wampiry... - powiedział Alec.
Jace dostrzegł na jej spodniach, powyżej kolana bardzo niewielkie rozcięcie.
-Tutaj – wskazał powiększając dziurę nożem.
Ich oczom ukazał się opuchnięty ślad jakby po igle.
-Co to jest, na Anioła ? -zapytał Jace coraz mniej rozumiejąc.
Clary znów straciła przytomność. Jej ciało znów uległo sparaliżowaniu, mimo to wciąż delikatnie się poruszało wstrząsane dreszczami.
Gdy jej krzyki i prośby o pomoc ustały w pomieszczeniu zapanowała cisza. Hodge wyjął stelę i narysował runę na nodze dziewczyny. Znak wyglądał jak okrąg wpisany w kwadrat. W środku okręgu nauczyciel narysował skomplikowany wzór przypominający rozetę.
-To runa wyjawiająca. Dzięki niej dowiemy się co jej dolega – wytłumaczył.
Zanim skończył zdanie na jej skórze obok znaku i rany pojawił się wyraz.
Strzykawka
Młodzi Nocni Łowcy przyglądali się temu w osłupieniu. Nigdy wcześniej nie widzieli czegoś podobnego.
Wyraz zniknął zastąpiony przez następny. I tak w kółko.
Jad
Demona
Dolor
Z
Czarem
Tęsknoty
-Typowe objawy jadu tego demona. I jeszcze te majaki – powiedział Hodge. - Dolor znaczy po łacinie cierpienie i rzeczywiście jest to bardzo bolesne. Silny i niebezpieczny jad, ale bezpośrednio nie zabija. Sporządzę lekarstwo. Jace, Isabelle przykryjcie ją grubym kocem i róbcie zimne okłady na czoło żeby zbić gorączkę. Jeśli odzyska przytomność, próbujcie ją uspokoić i nie pozwólcie jej się zbyt dużo ruszać ani wstać. Izzy dasz rade? - zapytał i otrzymał odpowiedź w postaci kiwnięcia głową. Zaczął kierować się do wyjścia. - Alec chodź ze mną. Przyda mi się pomoc.


Clary odzyskała świadomość. Słyszała równomierny oddech i delikatne stukanie w drewno.
Jej ciało było całe obolałe, zwłaszcza prawa noga. Umysł pracował ociężale i wolno trawił fakty. Jej powieki były niesamowicie ciężkie, ale w końcu zdołała je otworzyć. Stukanie w drewno ustało, usłyszała coś jak zgrzyt materaca. Zamrugała kilkakrotnie, bo wszystko dookoła było rozmazane. Gdy obraz przed jej oczami wyostrzył się zobaczyła nad sobą zamyśloną twarz Jace'a. Prawą rękę, zgiętą w łokciu trzymał przy ustach i delikatnie skubał górną wargę. Jego spojrzenie było jak zawsze przenikliwe, ale można w nim było zobaczyć nutkę zaniepokojenia.
-No nareszcie. Już miałem zamiar cię całować żebyś się w końcu obudziła, Śpiąca Królewno – powiedział opuszczając rękę i wykrzywiając prawy kącik ust w uśmiechu.
Clary rozejrzała się dookoła. Byli sami w sali szpitalnej. Na swojej szafce przy łóżku dostrzegła szklankę wody i kubek zapewne z lekarstwem od Hodge'a Zaczęła siadać, by się napić, bo w gardle miała pustynię, ale szło jej bardzo niezdarnie. Jace w sekundę znalazł się przy niej i pomógł.
-Jak długo byłam nieprzytomna ? - zapytała lekko zachrypniętym głosem.
-Tak długo, że teraz muszę zadzwonić do Cichych Braci i jednak zrezygnować z tego miejsca w Cichym Mieście – odparł Jace.
-Jakiego miejsca ? - zapytała Clary lekko zdezorientowana.
-No, miejsca pochówku oczywiście – odpowiedział Jace i w jego głosie można było wyczuć nutkę rozbawienia.
-Wow. Zamówiliście mi miejsce pochówku w Cichym Mieście. Jesteście tacy mili i wielkoduszni – odparła Clary, ale przez wciąż słaby głos jej sarkastyczny ton nie wyszedł najlepiej.
-Zawsze do usług – powiedział Jace sztucznym tonem dżentelmena.
Usiadł na brzegu jej łóżka i bez słowa podał jej kubek. Tym razem lekarstwo był bardzo gęste i miało kolor bordowy. Clary skrzywiła się niechętnie, ale wzięła od niego kubek i pociągnęła duży łyk.
-To smakuje jak … - chciała powiedzieć, ale Jonathan jej przerwał.
-To, że powiesz jak to smakuje, nie sprawi, że będzie smakowało lepiej. Nie mów, nie jadłem jeszcze śniadania, a jestem głodny i chce to zrobić.
-Dobra, ale powiedz mi jak długo byłam nieprzytomna.
-Prawie 40 godzin.
-Jakie dokładne dane – odparła nie dając po sobie poznać jak bardzo ją to zszokowało.
-Liczyłem każdą sekundę męki bez ciebie – odparł tradycyjnie z sarkazmem.
-Co się dokładnie stało? Pamiętam tylko, że coś mnie ukuło w nogę i zemdlałam.
-Serio, nic nie pamiętasz? - zapytał a gdy pokiwała twierdząco głową dodał – Nawet tego jak się do mnie dopierałaś?
-Co?! - krzyknęła i prawie wypluła geste lekarstwo.
-Spokojnie, żartowałem. Dla tej miny było warto – przyznał się zaśmiał szczerze.
-Ej, to nie było śmieszne – powiedział i lekko szturchnęła go w ramię. Jednak przecząc własnych słowom uśmiechnęła się. - No dobra trochę było. Ale teraz mów co się naprawdę stało.
Zaczął opowiadać jej wszystko, co się zdarzyło poprzedniego wieczoru. Zaczynając do tego jak zobaczył, że traci przytomność w walce a kończąc na obecnym momencie.
-Czyli, że Hodge już podał mi lekarstwo.
-Tak, ale nie wiemy czy odtrutka jest w 100% skuteczna i objawy mogą się jeszcze powtarzać.
-A co z tym czarem?
-Ogólnie to wiemy co ci jest, ale nie wiemy jak ci pomóc – odparł Jace szczerze.
-To wiesz, może jednak nie dzwoń do Cichych Braci. To miejsce może się jeszcze przydać.


ɤɤɤɤɤɤ
Mam nadzieję, że wam się podobało, bo ja nieskromnie stwierdzę, że jest dobrze xdd.
Zaczęłam pisać już rozdział XIII i nie powiem powstał mi całkiem niezły i całkiem długi kawałek, ale no niestety złośliwość sprzętów elektronicznych dała o sobie znać. Pisałam w nocy na telefonie i nie zapisałam.
Szkoda, bo już sobie nie przypomnę dokładnie tego co napisałam T.T
Do "wywiązania się z umowy" brakło wam bardzo nie wiele, tylko 2 komy. Może następnym razem.

Jeśli macie jakiekolwiek pytania, proszę zadawajcie je z zakładce "Zapytaj". Tak będzie mi po protu łatwiej na nie odpowiadać. Jeśli chcecie wiedzieć np: Kto bardziej podoba się Clary?  lub Czy Jace chcę ja pocałować?  również zapraszam do tej samej zakładki. Proszę śmiało pytać bohaterów o wszystko.

Uhg, zawsze próbuję się tu nie rozpisywać i nigdy jak widać mi się nie udaje.

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.

Do następnego, Ańćć  †