piątek, 12 września 2014

Rozdział XVIII Komplikacje

Podczas tworzenia rozdziału molestowałam ten kawałek <3


Clary wyszła z klubu z Simonem na rękach a za nią reszta jej przyjaciół. Rozejrzała się jednocześnie kuląc się z zimna gdyż chłodny wiatr smagał jej nieosłonięte nogi.
Przeszli zaledwie kilka metrów gdy tuż przed nimi wyrosło około 5 ogromnych postaci o ludzkiej posturze. W jednej sekundzie zatrzymali się a w rękach Nocnych Łowców srebrne ostrza zabłysnęły w blasku księżyca. Ich przeciwnikami byli dziś Wyklęci i chyba jeden demon, ponieważ odstawał posturą od pozostałych.
Maia odruchowo zaczęła przemieniać się w wilka. Jace lekko przykucnął gotowy do zaatakowania jednak zanim rzucił się na przeciwnika poczuł dotyk drobnej dłoni na ramieniu. Odwrócił się i ujrzał twarz Clary pokrytą niepokojem. Próbowała utrzymać Simona-szczura przy sobie. Jednak brązowe stworzonko wyrywało się, piszczało cicho i nie chciało się uspokoić.
-Nie dam rady tak walczyć – powiedziała Clary powstrzymując Simona przed ucieczką po jej barku.
Było jasne, ze czekała aż Jace coś zrobi albo podsunie jakiś pomysł. Nieskromnie przyznając Jace miał wiele pomysłów, naprawdę dobrych pomysłów, często tęż był mózgiem ich operacji. Niedaleko dostrzegł zaparkowany motocykl. I to nie byle jaki motocykl, Demoniczny Motocykl. Uśmiech wstąpił mu na usta. Pociągnął Clary w stronę pojazdu jednak zatrzymał ich Wyklęty. Jace błyskawicznie się z nim rozprawił dziurawiąc go długim sztyletem.
Simon znowu zapiszczał cicho i podrapał Clarissę po obojczyku. Starając się nie zwracać uwagi na ciepłą stróżkę krwi płynącej jej z zadrapania usiała na motorze za Jace'em. Chłopak odpalił pojazd i silnik wydał cichy, ale pełen mocy pomruk. Blondyn usiadł i ruszył przed siebie. Clary schowała Simona pod kurtką i zasunęła ją. Starając się ignorować protesty i próby ucieczki swojego zminiaturyzowanego chłopaka, objęła kierowcę w pasie.
Jeden z Wyklętych zaczął za nimi biec i krzyczeć coś. Rudowłosa obejrzała się przez ramię i mimo że Isabelle właśnie pokonała olbrzym, poczuła wyrzuty sumienia równie ogromne jak ciało opadające bez życia na chodnik. Zostawili swoich przyjaciół w tak trudniej sytuacji. Nawet Jace, który zwykle skupiał się głównie na sobie nigdy nie chciałby robić czegoś takiego. Nie poddałby się i nie uciekł jak ostatni tchórz gdyby go o to nie poprosiła. Zanim zaczęła się obwiniać o wciągnięcie w to Waylanda do rzeczywistości przywrócił ja pisk Simona i uczucie skołowania. Z lekkim opóźnieniem zdała sobie sprawę z tego, że obecne rewolucje w jej żołądku są spowodowane odrywaniem się od ziemi. Demoniczny Motocykl wznosił się coraz wyżej i wyżej a Clary zaciskała swoje ręce w pasie Jace'a coraz mocniej i mocniej. Zacisnęła powieki i zupełnie zapominając, o tym że może zgnieść Simona zmniejszyła odległość między swoją klatką piersiową a plecami blondyna do absolutnego minimum, którym były warstwy ich ubrań. Położyła głowę na jego ramieniu lekko się wtulając gdyż wyrzuty sumienia jej nie opuszczały.

Z ulgą zeskoczyła z siodełka motocykla zaraz gdy ten zatrzymał się na placu Instytutu. Od zgiełku Nowego Jorku oddzielał ją teraz wysoki, ceglany mur bez żadnych bajerów typu kamery , prąd czy czujniki ruchu. Pod butami miała miękką i trochę za długą trawę.
Ruszyła biegiem do budynku rozsuwając kurtkę. Wzięła Simona między swoje dłonie żeby chwyt był pewniejszy. Przez puste korytarze niósł odgłos jej szybkich kroków. Dzięki Izzy nauczyła się biec w butach na wysokim obcasie.
Zatrzymała się nie przed salą szpitalną a przed nosem zdziwionego Maxa. Złapała kilka płytkich oddechów zmęczona biegiem.
-Zawołaj Hodge'a do szpitalnej.
Dwunastolatek kiwnął głową i zniknął za rogiem. Wiedział, że byli na polowaniu i wiedział, że wiele takich akcji kończyło się w szpitalu.
Clary skręciła jeszcze tylko trzy razy, minęła siedem obrazów i pokonała kilkadziesiąt metrów po czym wpadła jak burza do pustej sali szpitalnej. Usiadła na jednym z wielu łóżek i lekko pogłaskała Simona. Pięć minut gapienia się w jego brązowy pyszczek do pomieszczenia wszedł Hodge a zaraz za nim Jace i Max. Jonathan właśnie kończył relacjonować wydarzenia wieczoru.
-Zostawiliście swoich przyjaciół i towarzyszy walki samych z wrogiem żeby ratować jakiegoś Przyziemnego? - zapytał Hodge patrząc na nich z dezaprobatą i starannie ukrytą złością.
-Tak – zaczęła Clary i sama się zdziwiła pewnością swojego głosu – ale to nie jest jakiś zwykły Przyziemny. To jest …
-Nie sprzeczajcie się. Trzeba mu pomóc – przerwał jej Max pokazując ręką na Simona.
-Dobrze. Więc, co z nim? - zapytał nauczyciel wzdychając.
-Nie wiemy nic poza tym, że jest szczurem, czyli w sumie zbytnio się nie zmienił – powiedział Jace. - Zawsze twierdziłem, że ma urodę gryzonia. Nie wspomnę już o jego stylu.
-Wypił drinka, zaczął kaszleć i się krztusić. A potem już go nie było – powiedział Clarissa puszczając mimo uszu „wytłumaczenie” Jace'a.
-Zawsze myślałem, że jak ktoś znika to robi „puf!” - wtrącił się blondyn pstrykając palcami. -A tu nie było żadnego wybuchu, rozbłysku czy czegoś w tym stylu. *
-Jeśli mam być szczery to nie wiem co możemy zrobić … - powiedział Hodge i znowu westchnął tym razem dłużej.
-A może go nakarmimy? - zaproponował Jace. - Zapomniałem wynieść śmieci, na pewno znajdzie w naszym koszu coś dla siebie.
Gdyby Clary nie miała Simona w rękach na pewno zdzieliłaby Waylanda w ramię. Max przez chwilę chciał ją wyręczyć, ale czuł do swojego starszego „brata” respekt. Zamiast tego dwunastolatek obrócił sprawę w żart mówiąc:
-Hej, mówiłaś, że jestem do niego bardzo podobny. Nie wiem czy mam się czuć urażony czy okłamany.
Zadziałało, wszyscy roześmiali się a atmosfera momentalnie się rozluźniła.

Hodge jednak znalazł sposób żeby pomóc Simonowi. Podał mu coś usypiającego i ułożyli go jeszcze w postaci szczura pod kołdrą, na łóżku. Nie mogli go przecież zamknąć w klatce mino, że Jace ostro argumentował za tym swoim pomysłem.

Następnego dnia rano Jace wstał bardzo wcześnie. Chciał iść potrenować, ale o tej porze mógł maksymalnie liczyć na sparing z symulatorem. Zabrał więc trochę swoich ubrań i udał się do sali szpitalnej. Zwykle nie był tak hojny, ale Simon miął szansę choć raz w swoich życiu dobrze, stylowo wyglądać. Musiał uczynić jego życie lepszym.
Przy jego łóżku zastał Clary co nie było zbytnim zaskoczeniem. Prawie odetchnął z ulgą, że nie będzie musiał siedzieć tu z nim sam. Gdy podszedł bliżej zobaczył, że spała w ubraniu na siedząco podpierając głowę na dłoni. Simon leżał bardzo blady i również nieświadomy. Wygladął już bardziej jak człowiek i był większy, ale dla Jace'a wciąż przypominał szczura. Teraz będzie go tak nazywał zamiast łasicy.
Blondyn postanowił obudzić Clary w jakiś wymyślny i zabawny sposób. Cichutko podszedł do niej. Lekko objął dziewczynę ramionami od tyłu i nachylił się by złożyć mocny pocałunek na jej policzku jednocześnie trochę wzmacniając uścisk. Poruszyła się i zaczęła budzić.
-Good Morning Sunshine - ( Dzień Dobry Słoneczko) wyszeptał wesołym tonem.
-Czego mnie ślinisz – powiedziała Clary zaspanym głosem i przetarła oczy. Siliła się na sarkazm i wydawała się być nieporuszona, ale zbyt dobrze ją znał i dostrzegł jej lekkie zawstydzenie.
-Po prostu chciałem żeby twój dzień zaczął się doskonale – odparł ze wzruszeniem ramionami siadając na łóżku obok.
-Wiesz, miałam kiedyś psa i też mnie tak budził – powiedziała przeciągając się. - Nie jest to moje najlepsze wspomnienie z dzieciństwa, więc niespecjalnie ci się udało.
-Miałaś psa? Nigdy nic nie mówiłaś.
-Nikt nie pytał – machnęła ręką.
-I co się z nim stało – Jace zadał kolejne pytanie.
-Przejechał go samochód.-
-To chyba muszę zacząć bardziej na siebie uważać – potarł palcami brodę udając zadumanego.
Ich rozmowę przerwał szelest pościeli. Oboje natychmiast spojrzeli na Simona.
Czarnowłosy odwrócił głowę i otworzył oczy. Clarissa niemal błyskawicznie złapała jego dłoń. Wyrwał ją zanim zdążyła coś powiedzieć. Zaspanym wzrokiem rozejrzał się dookoła.
-Gdzie ja do cholery jestem?


*Drobne nawiązanie do książki M.Granta „GONE Zniknęli. Faza pierwsza: Niepokój”.

ɤɤɤɤɤɤ

Oto jest rozdział numer 18. Miał być wczoraj, ale źle się czułam i przespałam popołudnie. Jeden dzień poślizgu chyba możecie mi wybaczyć? U mnie w szkole na razie całkiem nie źle, poza tym, że kończę lekcje o 14.55 czyli prawie godzinę później niż zawsze. A jak tam u was??
Wracając jeszcze do rozdziału to pisałam go na luźnych lekcjach i jak przepisywałam to nie miałam siły go poprawiać. Także mogą się pojawić liczne, drobne błędy i powtórzenia. Sorki ;)

Bardzo was proszę żebyście wszystkie pytania do mnie, do bohaterów itp. zadawali tam gdzie ich miejsce, czyli w zakładce Zapytaj.  Nie odpowiadam na komentarze pod postami, więc liczcie się z tym. Z góry dziękuję.

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.

Do następnego Ańćć.

czwartek, 4 września 2014

Rozdział XVII Pandemonium

Za inspirację do rozdziału podziękujmy American Authors za tą piosenkę.
Za tak późną porę rozdziału podziękujmy instytucji zwanej szkołą.


Ubrana w krótkie, skórzane spodenki, top z logiem Rolling Stonesów i kurtę Maia wykradała się ze swojego domu. Nie zdążyła nawet dojść do ulicy gdy usłyszała swoje imię. Jednak głos nie dobiegał od strony domu ani nie należał do jej rodziców.
-Maia, to ty? -rozpoznała Simona.
-Tak. Sorki, ale na śmierć zapomniałam, że się dziś umówiliśmy – powiedziała dziewczyna podchodząc bliżej. -Właśnie wykradłam się z domu i nie zamierzam tam teraz wracać, więc dzisiaj chyba nici z wymiany. Chodź ze mną do klubu.
Fray wybierała się tego wieczoru do Pandemonium. To miejsce było bardzo znane w Świecie Cieni z tego że mieszały się tam wszystkie rasy. Poza tym był to jeden z największych i najlepszych klubów w Nowym Jorku. Maia usłyszała wczoraj wieczorem jak Jordan mówi, że właśnie tam się dzisiaj wybiera i miała ogromną nadzieję spotkać go „zupełnie przypadkowo”.
-Czyli, że nie odzyskam swojej koszuli? - zapytał Simon.
-Chodź ze mną do takiego świetnego klubu Pandemonium – zaproponowała znowu likantropka. Wolała nie wybierać się tam sama.
-Nienawidzę tego miejsca. Nawet fakt, że poznałem tam moją dziewczynę tego nie zmienia – powiedział gestykulując. Stał w świetle latarni ulicznej i włosy opadające mu na czoło tworzyły cienie na jego twarzy. Ale nawet wtedy nie wyglądał mrocznie. Miał zbytnio delikatną urodę i chyba nawet gdy krzyczał wściekły wyglądał jak chłopczyk, którego ma się ochotę pociągnąć za policzek i przytulić.
-Chodź, rozerwiesz się trochę -zachęcała dalej nie zrażona jego ostrymi słowami.
-Nie, dzięki. Po koszulę przyjdę kiedy indziej – odpowiedział Simon i odwrócił się by odejść.
Nie zdołał jednak przejść nawet kilku kroków, bo Maia zatrzymała go łapiąc za nadgarstek.
-Proszę, nie chcę tam iść sama – powiedziała mając nadzieję, że mina zbitego pieska na nim zadziała.
-OK, ale nie na długo – zadziałała.

Simon i Maia weszli do Pandemonium coraz bardziej się denerwując. Przepychając się przez tłum ludzi i huk muzyki dotarli do baru i zamówili sobie coś do picia. Likantropka stanęła na placach i próbowała rozejrzeć się po sali. Jednak jej niski wzrost znów był przeciwko niej. Również stając na podwyższeniu nie dostrzegła Jordana. Chciała już zapytać o to swojego towarzysza, ale on wpatrywał się w jeden punkt przed sobą. Rysy jego twarzy powoli twardniały transformując spokój we wściekłość. Z ciekawości podążyła za jego spojrzeniem. Wpatrywał się z Clary, która właśnie zmieniała partnera do nieco dwuznacznego tańca z jakiegoś wysportowanego szatyna na Jace'a. Co?! Zaczęli ze sobą tańczyć nie szczędząc sobie dotyku. Zanim Maia zdała sobie sprawę co właśnie się stało i zanim zdążyła cokolwiek wymyślić Simon już ruszył przed siebie rozpychając się łokciami.


Nocni Łowcy jak zwykle obstawili swoje pozycje. Tyle, że tym razem Clary ruszyła na parkiet, widząc to Jace poszedł z nią. Taniec był bardzo męczący, ale oni byli przyzwyczajeni do dużego wysiłku. Tańczyli zarówno ze sobą jak i z innymi zupełnie obcymi ludźmi albo nie ludźmi.
Po parunastu minutach Alec dał im znak, że namierzył szkodliwego demona. Wszyscy ruszyli, więc do ustronnego, zaciemnionego rogu klubu.
Clary i Jace pokonali już ponad połowę drogi, ale nagle przed nimi wyrosły dwie postacie, umyślnie blokując im przejście. Chłopak w sztruksowej kurtce i dziewczyna ubrana w top z ustami i językiem. Poznali w nich Maię i Simona. Likantropka mówiła mimiką swojej twarzy „przepraszam” i „współczuję”. Simon zaś był naprawdę porządnie wkurzony. Całe jego oblicze aż emanowało wściekłością. Clarissa jeszcze go takim nie widziała. Nie sądziła w ogóle, że tak niewinnie wyglądająca, wręcz słodka istota jest zdolna do tak ogromnej złości.
-Jesteś chora tak? -zapytał Simona takim głosem, że jego dziewczyna niemal się wzdrygnęła.
-No... Taaak... Byłam – odparła Clary jąkając się.
-Serio? Nie mogłaś mi po prostu powiedzieć prawdy? Zniósłbym nawet to, ze już nie chcesz ze mną być, ale nie takie kłamstwo! - krzyknął Przyziemny mocnej zaciskając ręce na szklance z drinkiem.
-Simon. To nie tak! - odpowiedziała. - Chodźmy na zewnątrz, wytłumaczę ci wszystko.
-Nigdzie z tobą nie pójdę. Jakbyś nie zauważyła to jestem na ciebie wściekły. Bardzo wściekły!- krzyknął. Trudno było nie dostrzec jego złości.
Maia w sumie miała rację, nawet gdy się denerwował wyglądał łagodnie i niewinnie.
-Ona naprawdę była poważnie chora – wtrącił się Jace.
-A kim ty właściwie jesteś? - zapytał go ciemnowłosy patrząc na niego z niemal odrazą. - Po tym tańcu jaki razem odstawiliście na pewno nie jesteś jej „kuzynem”.
-Simon, posłuchaj – poprosiła Clary i próbowała ukryć zażenowanie tym, że widział to wszystko co wyprawiała na parkiecie. - Byłam chora. Ja się tu wcale nie bawię, tylko pracuję. Musiałam tutaj dziś przyjść chodź wcale nie czuję się doskonale.
-Pracujesz? Jako kto niby? Nie sądzisz, że to trochę za późno na przyznawanie mi się, że jesteś zdzirą czy tam striptizerką?
Na te słowa ręka Clary poczuła bardzo silną potrzebę spotkania się z czerwonym ze złości policzkiem chłopaka. Ale nie w czułym geście, wręcz przeciwnie. Jej drobna dłoń z ogromną siłą wymierzyła Simonowi siarczysty policzek. Aż się zachwiał przechylając szklankę z nietkniętym drinkiem. Sekundę później chyba cały klub usłyszał przeraźliwy krzyk Isabelle. Stoją zaledwie metr dalej z urwanym oddechem wpatrywała się w ogromną plamę na swojej krwistoczerwonej sukienkę do ziemi z rozcięciem kończącym się w połowie uda. Spojrzała na winowajcę i gdyby jej wzrok mógł zabijać byłoby już po nim. Jednak Simon całkiem zdrów odwzajemnił jej spojrzenie bez cienia poruszenia.
-Taa. Wszystkie dziewczyny poznaje przez plamienie im ubrań – zaśmiał się Jace pod nosem, ale i tak wszyscy to usłyszeli. Dodał więc głośniej – Mogłem się o to założyć. Wygranych nigdy za wiele.
-Przez to całe zamieszanie straciliśmy nasz cel – powiedział Alec gestykulując i uważając na słowa przez obecność Przyziemnego. - Możemy albo czekać na kogoś następnego w nadziei, że jeszcze nas nie poznali albo już teraz stąd spadać.
-Nie – powiedziała Izzy. - Przyszliśmy tu po coś i bez tego na pewno stąd nie wyjdziemy.
-Aaa... - powiedział Simon tym razem z jadem. - Więc jesteście złodziejami?
Clary chciała znów go spoliczkować ale nie zdążyła bo uprzedziła ją Isabelle stojąca najbliżej.
A potem był tylko kompletny chaos. Stali w sześcioosobowej grupie pośrodku spoconym, tańczących ludzi. Jace śmiał się jakby miał atak głupawki. Alec rozglądał się po sali chyba szukając czegoś. Izzy krzyczała na Simona, który stał i popijając drinka skupiał się tylko na gniewnym patrzeniu na Clary. Maia raz po raz przepraszała swoją kuzynkę za kłopoty utrzymując, że nie miała pojęcia, że się tu spotkają. Natomiast Clarissa wodziła oczami między nimi wszystkimi. W momencie gdy miała krzyknąć „Spokój” usłyszeli dławiący kaszel Simona. Wszystkie pięć par oczu spoczęło na jego wątłej sylwetce. Kaszel był bardzo mocny Chłopak trząsł się i krztusił. A ułamek sekundy później już go nie było. Po prostu zdematerializował się, zniknął. Na ziemi została tylko kupka jego ubrań, która niespodziewanie się poruszyła.
Clary zmartwiła się i zdezorientowana podbiegła do pozostałości po swoim chłopaku. Uklękła i delikatnie dotknęła jasnej sztruksowej kurtki. Z kołnierza koszuli wychylił się maleńki pyszczek jakiegoś stworzonka. Ktoś krzyknął zaskoczony, ale Clary wzięła niewielkiego szczura na ręce i przytuliła do siebie głaskając. Słyszała już o różnych tego typu sytuacjach jednak będą tego naocznym świadkiem z trudem zamknęła swoje usta i schowała oczy z powrotem do orbit. Wstała z Simonem na drżących dłoniach.
-Och, moje biedactwo. Biedny Simon, wszystko będzie dobrze, obiecuję – mówiła patrząc na niego jakby ostatnie dziesięć minut nie istniało.
-Ja bym go tak nie żałował - odezwał się Jace. - Pewnie to jedyny moment w jego życiu, kiedy zbliżył się do drugiej bazy. * Poza tym zasłużył sobie na to tym co dzisiaj zrobił.
-Hodge – wyszeptała Clarissa puszczając mimo uszu uwagę blondyna. Dodała głośniej – Trzeba go natychmiast zabrać do Hodge'a. On na pewno będzie wiedział co zrobić.
Zanim ktokolwiek jej odpowiedział odwróciła się i ruszyła do wyjścia.

-Jasna cholera – zaklął pod nosem gdy ruda przechodziła koło baru, czyli miejsca jego pracy.
Zamiast trupa niosła na rękach malutkie zwierzątko chyba szczura. Jak zwykle musiał spieprzyć coś bardzo ważnego. Rozejrzał się jeszcze raz po klubie mając nadzieję, jednak ujrzy tego trupa na którym dzisiaj zależało jego drugiemu pracodawcy, ale niestety nie udało się. Przeklął jeszcze kilka razy własną głupotę i nieporadność tym razem w myślach.
Szef na pewno będzie niepocieszony, ba! będzie wściekły. Jutro na sto procent nie ominie go kara.
Zniknął na zapleczu za barem i w ciemności dotarł do małego pokoiku.
-Chłopcy nie udało się. Zamienił się w szczura – powiedział do dryblasów, którzy z trudem mieścili się w pomieszczeniu. - Ruda właśnie z nim wyszła, reszta pewnie też. Jeszcze macie szansę ich złapać na zewnątrz.
Wrócił do baru a odpowiedzi usłyszał tylko liczne, ciężkie kroki i gwałtowne trzaśniecie drzwiami.

*Cytat z Darów Anioła


ɤɤɤɤɤɤ

Jakieś zaskoczenie wydarzeniami tego rozdziału? Wiem, że ta sytuacja ze szczurem jest żywcem wyjęta z książki, ale nie mogłam się powstrzymać przed napisaniem tego xdd.
Macie jakieś, jakiekolwiek przypuszczenia co do następnych wydarzeń? Z chęcią poczytam, nie wstydźcie się. Wybaczcie mi te gify ale nie mam innych pomysłów ...
Jutro mam kartkówkę z wartościowości, ale poświęcam się i piszę dla was rozdział. Wiec jak będzie słaba ocena to bierzecie za to odpowiedzialność xdd. (Joke, of curse)

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.

Pozdrawiam, przeklinam szkołę i czekam na wasze opinie, Ańćć.