sobota, 19 lipca 2014

Rozdział V Randka z dwoma naraz

Clary leżała w sali szpitalnej, gapiła się w sufit i w myślach przeklinała Hodge'a. Dochodziła godzina szesnasta i miała nadzieję niedługo zmyć się z tego piekielnie nudnego miejsca. Wcześniej nie było tak źle, bo mogła porozmawiać z Isabelle, ale teraz czarnowłosa spała. Gojenie ran zadanych przez demony, nawet te niejadowite, zawsze było bolesne. Szrama na policzku i rany na przedramionach piekły ją niemiłosiernie. Bolałoby mniej gdyby wybrała naturalne leczenie, ziołami i maścią. Spodziewała się kolejnego spotkania z Simonem, więc chciała się pozbyć rany i wybrała runę leczącą. Oczywiście musiała wybrać się z Jace'em. Cóż zapowiadało się wspaniałe popołudnie.
Usłyszała odgłos otwierania drzwi, więc spojrzała w ich stronę. Rozczochrane, gęste włosy i koszulka z bohaterami Marvela wskazywały tylko na jedną osobę.
Max usiadł w nogach jej łóżka i spojrzał na nią. Niektóre ciemnobrązowe, kosmyki jego włosów były mokre i przyklejone do czoła. Policzki miał lekko zaczerwienione. Wracał z treningu.
-Byłem tu wcześniej, ale jeszcze się nie obudziłaś a potem musiałem iść na trening. Jak się czujesz? - zapytał parząc na nią.
-Dobrze. Co dziś ćwiczyłeś?
-Techniki obrony. Znowu. Wałkuję to już od kilku tygodni i chciałbym zrobić coś nowego, ale Alec twierdzi, że to bardzo ważne – westchnął zrezygnowany. - Dzisiaj przynajmniej przyszedł Jace. Jest świetnym nauczycielem jeśli chodzi o walkę.
-Tylko mu tego nie mów – zaśmiała się Clary. - Jego ego jest wystarczająco duże nawet bez komplementów.
-Zamierzam poprosić go, żeby to on mnie uczył praktyki, ale nie będę mu prawił komplementów.
Clary nie chciała psuć dobrego humoru chłopca wiadomością, że Jace ma teraz inne zajęcia, takie jak na przykład bycie jej osobistym ochroniarzem.
-Przepraszam. Miałam ci dziś pomóc, ale no sam wiesz – powiedziała.
-Spoko, rozumiem. Następnym razem. A tak w ogóle to jak się bawiłaś na randce?
-Świetnie. Simon jest fantastyczny. I wiesz wygląda zupełnie tak jak ty – stwierdziła nagle zdając sobie z tego sprawę.
-Naprawdę? Cóż, więc jest przystojny – zażartował Max.
Zadzwoniła komórka Clary. Spojrzała na wyświetlony numer i uśmiech rozkwitł na jej ustach.
-O wilku mowa – powiedziała i odebrała połączenie.
Pięć minut późnej gdy się rozłączyła, Max jak zwykle ciekawski zapytał:
-To był Simon? Co powiedział?
-Umówił się ze mną na jutro – skwitowała Clary.
Max dotrzymywał jej towarzystwa do wieczora za co była mu bardzo wdzięczna. Gdy słońce już zaszło i stwierdziła, że może wyjść z sali szpitalnej odprowadził ją pod drzwi jej pokoju.
Clary miała wrażenie, że jest samotny w tym wielkim budynku. Starsze rodzeństwo raczej go ignorowało, co z pewnością go raniło. Nigdy się do tego nie przyznał, ale było to po nim widać. Poza treningami jedyną rozrywką dla Maxa były książki i komiksy. Miał co prawda do dyspozycji telewizor i komputer, z którego korzystali wszyscy, ale zbytnio go to nie bawiło. Nie mógł wychodzić poza plac Instytutu. Nie znał nikogo w swoim wieku, ale już za rok miał iść do Przyziemnej szkoły na dwa lata.

Jace bardzo się ucieszył perspektywą spotkania Simona. Cholernie chciał go poznać, żeby dowiedzieć się co Clary w nim widzi. Posmutniał tylko trochę gdy poprosiła by miał narysowaną runę niewidzialności, ponieważ rozmowa z jej chłopakiem na pewno byłaby ciekawa. Tym razem dał za wygraną, ale następnym nie będzie tak łatwo. O ile będzie następny raz. Tak, dobrze widzicie. Planował mały sabotaż.
Stał w nonszalanckiej pozie oparty o futrynę drzwi do pokoju Clary. Ubrała się w czarne, skórzane spodnie, które dobrze podkreślały jej długie, zgrabne nogi i dżinsową koszulę. Patrzył jak rozczesuje swoje rude loki, maluje usta błyszczykiem i wkłada sztylet do cholewki długich butów.
Sam miał na sobie skórzaną kurtkę motocyklową z pikowanymi rękawami , czarne dżinsy i ciemny T-shirt, ale co z tego skoro tak będzie niewidzialny i nikt nie doceni jego stroju. Na plecach miał dwa bardzo długie ostrza w futerałach. Długie, blond włosy zaczesał do tyłu.
-Dobrze. Możemy iść – powiedziała Clary stając przed nim. -Jak wyglądam?
Spojrzał na nią i wykrzywił usta w grymasie.
-Może koleś nie zwieje – zażartował, bo przecież nie mógł jej powiedzieć, że wygląda jak zawsze pięknie a spodnie leżą cholernie seksownie.
-Chodźmy zanim się rozkręcisz w tej krytyce -stwierdziła przewracając oczami i mijając go w drzwiach.
-Nie narysujesz mi runy? - spytał z miną szczeniaczka.
-Narysuję, narysuję tylko nie rób mi takich smutnych oczek – powiedziała i wyciągnęła stelę.

Po krótkim spacerze dotarli na miejsce. Jace całą drogę był czujny, rozglądał się szukając potencjalnego zagrożenia. W prawdzie był dzień i demony nie mogły im zaszkodzić, ale były jeszcze wilkołaki, czarownicy, Wyklęci, fearie i wampiry odporne na słońce.
Małej kawiarenka do której weszli była urządzona w stylu lat 70-tych. Kolorowe meble z motywami komiksowymi, krzykliwe dodatki, barwne obrazy na ścianach. Jace skrzywił się z niesmakiem. On nigdy by nie wszedł do takiego miejsca gdyby nie musiał.
Kiedy zlustrował wzrokiem wnętrze lokalu, sprawdzając czy jest bezpieczne, Clary już ruszyła między stolikami. Zatrzymała się i uścisnęła ciemnowłosego chłopaka w brązowej, sztruksowej kurtce.
-O rany, czy to popołudnie może być jeszcze bardziej pozbawione stylu ? -zapytał, ale oczywiście nie otrzymał odpowiedzi, gdyż widziała go tylko Clary a gdyby gadała z niewidzialnym gościem to byłoby raczej dziwne.
Chłopak odwrócił się i usiadł.
-To ten twój Przyziemny? Wygląda jak łasica z kiepską fryzurą i dziwacznym pojęciem o modzie * – powiedział znów blondyn.
-Cieszę się że przyszłaś. Co u ciebie słychać? - zapytał Simon.
Jace prychnął.
-A nic ciekawego jak wracałam z naszej randki napadły na mnie demony i jeden potężny Wyklęty. Jeszcze wczoraj w tym miejscu była rana. Nuda. Dzień jak co dzień. A co u ciebie? – powiedział Wayland nieudolnie naśladując głos dziewczyny.
Nie wytrzymała i posłała mu gniewne spojrzenie co wywołało u niego triumfalny uśmiech.
-W porządku. Przyjechał do mnie nieznośny kuzyn – powiedziała Clary i Jace mógł zobaczyć cień złośliwości w jej uśmiechu. - Jest strasznie nadęty i zakochany w swoich blond włosach. Nie masz czasem jakiejś wolnej koleżanki?
-O, robi się coraz ciekawiej – powiedział Jace i pochylił się w ich stronę. - Podwójna randka.
-Niestety mam samych kumpli – odparł Simon. - I siostrę starszą o dwa lata.
-Fantastycznie – powiedziała Clarissa. - Weźmiesz ją na następne spotkanie?
-Wiesz, możemy iść jutro do mnie do domu – zaproponował nieśmiało ciemnowłosy.
-Uuuu. Zwolnij ogierze – wtrącił sarkastycznie Jace. - Drugie spotkanie a ty już składasz nieprzyzwoite propozycje?
-Weź ze sobą kuzyna. Poznacie Rebekę i moją mamę – dokończył Simon.
-Z przyjemnością – powiedziała Fray i uśmiechnęła się szeroko.
Jace znów poczuł ukłucie zazdrości. Była naprawdę szczęśliwa w jego towarzystwie.



Umówili się na kolację na następny dzień na godzinę 18.00. Simon zaproponował, że później ich odwiezie i Clary zgodziła się na późną porę mimo protestów Jaca. Patrząc na ubrania tej łasicy naprawdę nie uśmiechała mu się przejażdżka jego samochodem.

- Wayland, wytłumacz mi co to miało być? - zapytała Clary gdy wracali do Instytutu.
Słońce właśnie zniknęło za horyzontem. Zaczął wiać typowo jesienny, zimny wiatr. Z trudem powstrzymywał chęć objęcia rudowłosej ramieniem lub oddania jej swojej kurtki.
-Nie wiem o czym mówisz – oprał Jace.
-O tym, ze sabotowałeś moją randkę ! - krzyknęła wyraźnie wkurzona.
-Obrażasz mnie. Sabotaż w moim wykonaniu byłby o wiele lepszy. To z pewnością siła wyższa kara się za taki słaby gust.
-Jesteś nieznośny.
-Co ja ci takiego zrobiłem? - zapytał robiąc minę niewiniątka.
-Na przykład w parku podłożyłeś mu nogę – oskarżyła go.
Musiał przyznać, że była bardzo spostrzegawcza. Simon chciał złapać ja za rękę, więc musiał interweniować. Nie zamierzał się jednak do tego przyznać.
-To nie moja wina, że koleś jest całkowicie pozbawiony koordynacji ruchowej.
-A te liście pod moim niby domem?
Cóż wtedy chciał ją pocałować w policzek na pożegnanie. Jace nie był zbyt dumny z tego, że rzucił w niego liśćmi, ale to było lepsze od rzucenia w niego nożem.
-Wiesz mamy jesień. To normalne.
-Nie wciskaj mi kitu. Czemu go tak nie znosisz?
„Bo jest twoim chłopakiem” miał ochotę odpowiedzieć, jednak nie zdążył powiedzieć niczego, bo ich kłótnia została przerwana. Z cienia wyłoniły się postacie ludzkich rozmiarów.



*Bezpośredni cytat z Darów Anioła

Hej. Oto Rozdział V.  Nie miałam za bardzo czasu żeby go ostatecznie dopracować, więc jeśli pojawią się jakieś błędy albo po prostu będzie słaby to wybaczcie mi.
Bardzo dziękuję za komentarze i wyświetlenia.
Uwaga! Następny rozdział może nie pojawić się tak szybko, albo w ogóle w najbliższym czasie. Jeśli tak się stanie to bardzo was przepraszam a podziękować możecie za to moim rodzicom, którzy zamierzają odciąć mnie od internetu.

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.

Ańćć.

1 komentarz:

  1. Będę pierwsza:
    Rozdział bardzo mi się podobał, nie mam do czego się przyczepić. Opisy masz rozwinięte, błędów także nie robisz... po prostu idealnie <3
    Mam nadzieję, że wkrótce dasz radę dodać kolejny rozdział, bo opowiadanie jest naprawdę świetne. Poozdro i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.
To bardzo wiele dla mnie znaczy, sprawia, że się uśmiecham i motywuje.
Z góry DZIĘKUJĘ <33