Głos należał do wielkiego
mężczyzny. Miał może ze dwa metry wzrostu i całe ciało pokryte
bliznami. Na jego głowie zostało kilka pukli mysioszarych włosów.
Mimo, ze była późna jesień miał na sobie podarte szorty i
koszulkę bez rękawów. Wyklęty.
Pożeracz zatrzymał się. Z
głośnym warknięciem stanął przy nodze faceta.
Wyklęty zaczął się do niej
zbliżać.
-A tobie nie jest zimno? Wiesz
koleś mamy październik – zagadnęła by go rozproszyć.
-Nie odczuwam zimna- odparł i
uśmiechnął się krzywo co wyglądało bardziej jak grymas. - Mała,
ruda Nocna Łowczyni i to ja ją schwytałem.
Wyciągnął grubą rękę by
ją złapać. Boleśnie ugodziła go sztyletem w przedramię.
-Po pierwsze ja mam imię –
powiedziała Clary i zadała mu błyskawiczny cios w brzuch.- A po
drugie wcale mnie nie schwytałeś.
Wyklęty wkurzył się.
Zamarkował cios prawą ręką w brzuch i uderzył ją lewym
sierpowym w twarz. Zachwiała się i upadłaby gdyby z drugiej strony
nie nadszedł kolejny cios w głowę. Tym razem wylądowała na
betonowym chodniku. Gdy Wyklęty znów sięgnął by ją złapać
błyskawicznym ruchem wbiła mu długie ostrze w klatkę piersiową.
Uderzyła jeszcze raz prosto w serce i Wyklęty upadł obok niej bez
życia. Wstała szybko gotowa na atak trzeciego Pożeracza, jednak
ten uciekł.
Winda Instytutu zatrzymała
się w części mieszkalnej z charakterystycznym głośnym
kliknięciem.
Clary spodziewała się, że
ktoś przyjdzie po nią do holu. Usłyszała miękkie, szybkie kroki
na schodach, które od razu rozpoznała.
-Proszę, proszę. Piętnaście
minut spóźnienia – usłyszała i już nie miała najmniejszych
wątpliwości, że to był Jace.
Zaskoczył z trzech ostatnich
stopni lądując prawie na środku foyer jak to miał w zwyczaju. Gdy
zobaczył w jakim Clary jest stanie jego sarkastyczny półuśmiech
zniknął zastąpiony zmartwieniem.
-Clary! Na Anioła, co się
stało?
Nie odpowiedziała. Przed
oczami miała ciemność, czuła ostry ból z tyłu głowy.
Adrenalina spowodowana walką przestała już krążyć w jej żyłach.
I nagle, bez żadnego ostrzeżenia osunęła się na kamienną
posadzkę.
Obudziła się w sali
szpitalnej. Łagodne słońce przedzierało się przez firanki.
Zamrugała, by odzyskać
ostrość widzenia. Dwa łóżka dalej od kilku dni stacjonowała
Isabelle. Teraz przy niej siedział Jace, który mimo ironicznego
uśmiechu wyglądał na rozbawionego. W pomieszczeniu po raz kolejny
zabrzmiał głośny śmiech Izzy.
Siedziała opierając się
plecami o zagłówek łóżka z miseczką zupy na kolanach.
-Izzy, błagam ciszej –
jęknęła Clary, dając o sobie znać. - Głowa mi pęka.
-Clary, witaj w świecie
przytomnych – powiedział Jace ukrywając swoje zaniepokojenie pod
grubą warstwą sarkazmu. - Co się stało?
-Zemdlałam w przedpokoju –
odparła Clary.
-Musiałem wtedy wyglądać
naprawdę bosko skoro zemdlałaś na mój widok. Może to przez ten
nowy szampon do włosów ? Nie masz się czego wstydzić, nie byłaś
pierwszą dziewczyną, która tak zareagowała. - powiedział Jace i
prawy kącik jego ust powędrował do góry tworząc jego ulubiony
nonszalancki uśmiecho-grymas.
Clary przypomniał się nieśmiały
uśmiech Simona. Podobieństwa zaczynały się i kończyły na prawej
stronie ust w górze. Simon wyglądał uroczo a Jace jakby złośliwie.
-Co powiedział Hodge?
-zapytała Clary.
-Powiedział, że zemdlałaś
pewnie przez zmęczenie. Kazał ci to wypić – odpowiedziała jej
Isabelle, wskazując na niewielką szafkę nocną, koło łóżka
Clary.
Stał na niej kubek z jakimś
naparem w kolorze zgniłej zieleni.
Clary skrzywiła się, ale
pociągnęła łyk. Hodge był świetnym zielarzem i potrafił
leczyć, w końcu spędzał całe dnie w ogromnej bibliotece,
czytając.
Rudowłosa skrzywiła się i
miała ochotę wypluć napój. Smakował okropnie.
-Świństwo. Smakuje jak
jakieś siki kota – stwierdziła.
-Zapytaj Churcha czy ma z tym
coś wspólnego – skomentował Jace.
-Cóż Hodge niestety bardziej
dba o nasze zdrowie niż o kubki smakowe – stwierdziła Isabelle
ignorując blondyna.
-Wasze zdrowie jest teraz
bardzo ważne – powiedział nauczyciel wchodząc do
sali.-Wolelibyście być chorzy i zajadać się smakołykami?
-Wolelibyśmy leczyć się ze
smakiem – mruknęła Izzy pod nosem, ale i tak wszyscy usłyszeli.
-Hodge czy nie pomyślałeś
nigdy, że możemy się bardziej rozchorować od tych świństw?
-zapytał Jace.
-Mogę was w ogóle nie leczyć
– powiedział mężczyzna. Hodge nigdy się nie denerwował, ale
teraz wyraźnie tracił cierpliwość. - Clarisso, czy możemy się w
końcu dowiedzieć co się wczoraj stało?
-Dwa Pożeracze i Wyklęty –
odpowiedziała Fray patrząc w sufit.
-Hah. Wygrałam – krzyknęła
triumfalnie Isabelle. - Jace, dawaj moją dyszkę.
-Hej, czy wy się założyliście
o to co mi się stało ? -zbulwersowała się Clary. - Powinniście
się o mnie martwić a nie zarabiać na moim nieszczęściu.
-Sorki, ale Jace był święcie
przekonany, że napadł na ciebie „miejski gang rozwścieczonych
szopów praczy”. Uznałam, że to będzie łatwy zarobek –
wytłumaczyła się Lightwood.
-Dalej twierdzę, że to były
wściekłe szopy albo wiewiórki, które pozazdrościły ci koloru
włosów. – mruknął Jace.
-Mniejsza z tym. Ten Wyklęty
wiedział kim jestem i chciał mnie zabrać żywą – powiedziała
Clary wzbudzając tym zainteresowanie wszystkich.
-Co?! Po co miałby cię
porywać? - zapytał Hodge, który wiedział najmniej.
-Na ostatnim polowaniu demon
miał moje zdjęcie i powiedział, że jestem wiele warta i że każdy
na mnie poluje.
-Twoje zdjęcie? Jakieś nowe
czy sprzed wielu lat? - zapytał nauczyciel.
-Raczej nowe – odpowiedziała
mu ruda.
-Tylko po co mu była twoje
fotografia? - Hodge zadał kolejne pytanie.
-Może po to żeby straszyć
swoje ofiary? - zaproponował Jace. Po czym dodał kręcąc głową –
Nie oszukujmy się, nie wyszłaś na nim korzystnie.
Wszyscy puścili jego
komentarz mimo uszu.
-Na Anioła! Po co demony i
Podziemni na ciebie polują? - zapytał znów Hodge pocierając brodę
przez co wyglądał jak jakiś myśliciel.
-Tego jeszcze nie wiemy –
odparła Clary. - Ale zamierzamy się dowiedzieć.
-Teraz jedno jest pewne. Nie
jesteś bezpieczna – powiedział Starkweather. - Nie powinnaś
opuszczać Instytutu sama a już na pewno nie po zmroku.
-To znaczy, że mam chodzić z
obstawą? Chyba nie mówisz poważnie?
-Owszem. Isabelle jest połamana,
Alec zajmuje się szkoleniem Maxa, więc albo wychodzisz z Jace 'em
albo wcale. Zostań w łóżku do wieczora i wypij wywar. –
skończył Hodge i wyszedł zanim zdążyła zaprotestować.
Hejka. Mam nadzieję, że sceny walki i określenia typu "upadł bez życia" albo "odcięła mu dopływ tlenu" nie są dla was zbyt drastyczne i brutalne. Jeśli tak do dajcie mi znać, a ja postaram się używać eufemizmów.
Czytasz, zostaw po sobie komentarz.
To wiele dla mnie znaczy.
Ańćć.
Na Anioła !!! Jesteś genialna!! kocham twoje opowiadanie ;)
OdpowiedzUsuńŚwietne! Opisy masz rozwinięte, akcja się toczy, błędów nie robisz, notkę kończysz ciekawym zakończeniem, aż chce się czytać dalej. Nie mam się do czego przyczepić. Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału <3
OdpowiedzUsuń