poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział IV Złe wieści


Głos należał do wielkiego mężczyzny. Miał może ze dwa metry wzrostu i całe ciało pokryte bliznami. Na jego głowie zostało kilka pukli mysioszarych włosów. Mimo, ze była późna jesień miał na sobie podarte szorty i koszulkę bez rękawów. Wyklęty.
Pożeracz zatrzymał się. Z głośnym warknięciem stanął przy nodze faceta.
Wyklęty zaczął się do niej zbliżać.
-A tobie nie jest zimno? Wiesz koleś mamy październik – zagadnęła by go rozproszyć.
-Nie odczuwam zimna- odparł i uśmiechnął się krzywo co wyglądało bardziej jak grymas. - Mała, ruda Nocna Łowczyni i to ja ją schwytałem.
Wyciągnął grubą rękę by ją złapać. Boleśnie ugodziła go sztyletem w przedramię.
-Po pierwsze ja mam imię – powiedziała Clary i zadała mu błyskawiczny cios w brzuch.- A po drugie wcale mnie nie schwytałeś.
Wyklęty wkurzył się. Zamarkował cios prawą ręką w brzuch i uderzył ją lewym sierpowym w twarz. Zachwiała się i upadłaby gdyby z drugiej strony nie nadszedł kolejny cios w głowę. Tym razem wylądowała na betonowym chodniku. Gdy Wyklęty znów sięgnął by ją złapać błyskawicznym ruchem wbiła mu długie ostrze w klatkę piersiową. Uderzyła jeszcze raz prosto w serce i Wyklęty upadł obok niej bez życia. Wstała szybko gotowa na atak trzeciego Pożeracza, jednak ten uciekł.

Winda Instytutu zatrzymała się w części mieszkalnej z charakterystycznym głośnym kliknięciem.
Clary spodziewała się, że ktoś przyjdzie po nią do holu. Usłyszała miękkie, szybkie kroki na schodach, które od razu rozpoznała.
-Proszę, proszę. Piętnaście minut spóźnienia – usłyszała i już nie miała najmniejszych wątpliwości, że to był Jace.
Zaskoczył z trzech ostatnich stopni lądując prawie na środku foyer jak to miał w zwyczaju. Gdy zobaczył w jakim Clary jest stanie jego sarkastyczny półuśmiech zniknął zastąpiony zmartwieniem.


-Clary! Na Anioła, co się stało?
Nie odpowiedziała. Przed oczami miała ciemność, czuła ostry ból z tyłu głowy. Adrenalina spowodowana walką przestała już krążyć w jej żyłach. I nagle, bez żadnego ostrzeżenia osunęła się na kamienną posadzkę.

Obudziła się w sali szpitalnej. Łagodne słońce przedzierało się przez firanki.
Zamrugała, by odzyskać ostrość widzenia. Dwa łóżka dalej od kilku dni stacjonowała Isabelle. Teraz przy niej siedział Jace, który mimo ironicznego uśmiechu wyglądał na rozbawionego. W pomieszczeniu po raz kolejny zabrzmiał głośny śmiech Izzy.
Siedziała opierając się plecami o zagłówek łóżka z miseczką zupy na kolanach.
-Izzy, błagam ciszej – jęknęła Clary, dając o sobie znać. - Głowa mi pęka.


-Clary, witaj w świecie przytomnych – powiedział Jace ukrywając swoje zaniepokojenie pod grubą warstwą sarkazmu. - Co się stało?
-Zemdlałam w przedpokoju – odparła Clary.
-Musiałem wtedy wyglądać naprawdę bosko skoro zemdlałaś na mój widok. Może to przez ten nowy szampon do włosów ? Nie masz się czego wstydzić, nie byłaś pierwszą dziewczyną, która tak zareagowała. - powiedział Jace i prawy kącik jego ust powędrował do góry tworząc jego ulubiony nonszalancki uśmiecho-grymas. 
Clary przypomniał się nieśmiały uśmiech Simona. Podobieństwa zaczynały się i kończyły na prawej stronie ust w górze. Simon wyglądał uroczo a Jace jakby złośliwie.
-Co powiedział Hodge? -zapytała Clary.
-Powiedział, że zemdlałaś pewnie przez zmęczenie. Kazał ci to wypić – odpowiedziała jej Isabelle, wskazując na niewielką szafkę nocną, koło łóżka Clary.
Stał na niej kubek z jakimś naparem w kolorze zgniłej zieleni.
Clary skrzywiła się, ale pociągnęła łyk. Hodge był świetnym zielarzem i potrafił leczyć, w końcu spędzał całe dnie w ogromnej bibliotece, czytając.
Rudowłosa skrzywiła się i miała ochotę wypluć napój. Smakował okropnie.
-Świństwo. Smakuje jak jakieś siki kota – stwierdziła.
-Zapytaj Churcha czy ma z tym coś wspólnego – skomentował Jace.
-Cóż Hodge niestety bardziej dba o nasze zdrowie niż o kubki smakowe – stwierdziła Isabelle ignorując blondyna.
-Wasze zdrowie jest teraz bardzo ważne – powiedział nauczyciel wchodząc do sali.-Wolelibyście być chorzy i zajadać się smakołykami?
-Wolelibyśmy leczyć się ze smakiem – mruknęła Izzy pod nosem, ale i tak wszyscy usłyszeli.
-Hodge czy nie pomyślałeś nigdy, że możemy się bardziej rozchorować od tych świństw? -zapytał Jace.
-Mogę was w ogóle nie leczyć – powiedział mężczyzna. Hodge nigdy się nie denerwował, ale teraz wyraźnie tracił cierpliwość. - Clarisso, czy możemy się w końcu dowiedzieć co się wczoraj stało?
-Dwa Pożeracze i Wyklęty – odpowiedziała Fray patrząc w sufit.
-Hah. Wygrałam – krzyknęła triumfalnie Isabelle. - Jace, dawaj moją dyszkę.
-Hej, czy wy się założyliście o to co mi się stało ? -zbulwersowała się Clary. - Powinniście się o mnie martwić a nie zarabiać na moim nieszczęściu.
-Sorki, ale Jace był święcie przekonany, że napadł na ciebie „miejski gang rozwścieczonych szopów praczy”. Uznałam, że to będzie łatwy zarobek – wytłumaczyła się Lightwood.
-Dalej twierdzę, że to były wściekłe szopy albo wiewiórki, które pozazdrościły ci koloru włosów. – mruknął Jace.
-Mniejsza z tym. Ten Wyklęty wiedział kim jestem i chciał mnie zabrać żywą – powiedziała Clary wzbudzając tym zainteresowanie wszystkich.
-Co?! Po co miałby cię porywać? - zapytał Hodge, który wiedział najmniej.
-Na ostatnim polowaniu demon miał moje zdjęcie i powiedział, że jestem wiele warta i że każdy na mnie poluje.
-Twoje zdjęcie? Jakieś nowe czy sprzed wielu lat? - zapytał nauczyciel.
-Raczej nowe – odpowiedziała mu ruda.
-Tylko po co mu była twoje fotografia? - Hodge zadał kolejne pytanie.
-Może po to żeby straszyć swoje ofiary? - zaproponował Jace. Po czym dodał kręcąc głową – Nie oszukujmy się, nie wyszłaś na nim korzystnie.
Wszyscy puścili jego komentarz mimo uszu.
-Na Anioła! Po co demony i Podziemni na ciebie polują? - zapytał znów Hodge pocierając brodę przez co wyglądał jak jakiś myśliciel.
-Tego jeszcze nie wiemy – odparła Clary. - Ale zamierzamy się dowiedzieć.
-Teraz jedno jest pewne. Nie jesteś bezpieczna – powiedział Starkweather. - Nie powinnaś opuszczać Instytutu sama a już na pewno nie po zmroku.
-To znaczy, że mam chodzić z obstawą? Chyba nie mówisz poważnie?


-Owszem. Isabelle jest połamana, Alec zajmuje się szkoleniem Maxa, więc albo wychodzisz z Jace 'em albo wcale. Zostań w łóżku do wieczora i wypij wywar. – skończył Hodge i wyszedł zanim zdążyła zaprotestować.



Hejka. Mam nadzieję, że sceny walki i określenia typu "upadł bez życia" albo "odcięła mu dopływ tlenu" nie są dla was zbyt drastyczne i brutalne. Jeśli tak do dajcie mi znać, a ja postaram się używać eufemizmów.

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.

Ańćć.

2 komentarze:

  1. Na Anioła !!! Jesteś genialna!! kocham twoje opowiadanie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne! Opisy masz rozwinięte, akcja się toczy, błędów nie robisz, notkę kończysz ciekawym zakończeniem, aż chce się czytać dalej. Nie mam się do czego przyczepić. Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału <3

    OdpowiedzUsuń

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.
To bardzo wiele dla mnie znaczy, sprawia, że się uśmiecham i motywuje.
Z góry DZIĘKUJĘ <33