poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział VII Dwie połówki

Clary nie mogła spać. Całą noc przewracała się na łóżku. Liczyła owce, barany, krowy, wielbłądy i inne zwierzęta i nic. Nuciła sobie pod nosem i słuchała usypiających piosenek ze swojego ipoda i nic. Wciąż myślała o spotkaniu z Maią. Była ciekawa czego dowiedzą się od jej rodziców. Snuła w głowie najróżniejsze scenariusze, od tych mówiących że likantropka jest jej siostrą po zwyczajny bieg okoliczności.
Około piątej nad ranem nie wytrzymała. Wstała, przebrała się w stój treningowy i zaczesała włosy w wysokiego kucyka. Wyszła ze swojego pokoju i w ciszy przemierzała korytarze. Ściany pokryte były boazerią z ciemnego drewna a podłoga ciemnoczerwoną, miękką wykładziną. Co chwilę mijało się dumne portrety w złotych ramach od wieków zdobiące ściany i zbierające kurz.
Clary przeszła przez kuchnię biorąc jabłko i ruszyła dalej do sali treningowej.
Na końcu ostatniego korytarza weszła kilka schodków w górę i znalazła się w jednym z największych pomieszczeń w Instytucie obok biblioteki i sal balowej oraz wystawowej. Wszędzie tutaj znajdowały się najróżniejsze sprzęty do ćwiczeń.
Dokończyła jeść jabłko po czym zrobiła sobie rozgrzewkę. Włączyła najnowocześniejszy sprzęt w całym budynku, czyli symulator. Była sama w sali ćwiczeń o piątej rano, więc musiała zadowolić się pokonywaniem komputerowych wrogów.
Symulator składał się z panelu sterowania i rzutników wiszących na ścianach dających trójwymiarowy obraz. Sprzęt był naprawdę świetny. Emitował przeciwników różnych ras, w różnych miejscach. Clary uzbroiła się gumową broń i założyła opaski, dzięki którym komputer widział jej ruchy.
Po półtora godzinnej „zabawie” z symulatorem była wykończona. Wzięła prysznic i zjadła porządne śniadanie. Gdy szukała normalnych ubrań z swojej komodzie jej uwagę zwróciła zagrzebana między ciuchami niewielka fotografia a właściwie niewielki kawałek fotografii. Gdy razem z Jocelyn, przybyły do Instytutu znalazła to w rzeczach, które jej matka zabrała ze sobą, ale zamierzała wyrzucić.
Zdjęcie przedstawiało młodego mężczyznę, Nocnego Łowcę. Miał jasne, niemal białe włosy sięgające za uszy, czarne, wąskie oczy i równe, prawie niewidoczne brwi.
Z rysów jego twarzy jedynie podbródek się odznaczał, był wąski i mocno wysunięty. Mężczyzna nie uśmiechał się, tylko lekko podniósł prawy kącik ust.
Obejmował kogoś, jednak w tym miejscu zdjęcie zostało rozerwane.
Clary nie znała tego człowieka, ale nigdy nie znalazła w sobie odwagi by zapytać o to swoją matkę. Najbardziej ciekawił ją jednak napis na odwrocie „ i Valentine Morgenstern.”.
Schowała zdjęcie do kieszeni spodni razem z fotografią, którą zabrała demonowi pod Pandemonium. Miała nadzieję, że dziś dowie się czegoś ważnego. Wyszła do sali wystawowej, by posiedzieć w swoim ulubionym miejscu.

O godzinie 10.20 zapukała do drzwi pokoju Jaca. Nie usłyszała odpowiedzi, więc uchyliła lekko drzwi i zajrzała do środka. Jace leżał na łóżku i wciąż spał.


Weszła do pokoju i stanęła nad jego łóżkiem. Jego twarz miała łagodny wyraz, tak nietypowy dla niego. Zawsze bowiem nosił sarkastyczną maskę. Skrzętnie ukrywał pod nią swoje uczucia. I nie wiedzieć czemu tylko przed rudowłosą Clary odkrywał kilka warstw swojej osobowości. Gdy spał wyglądał na młodszego i bardzo beztroskiego. Wąskie usta miał lekko rozchylone co było miłą odmianą od standardowego półuśmiechu. Jego złote włosy zdobiły poduszkę wokół jego głowy.
-Jace. Wstawaj – powiedziała Clary lekko szturchając jego ramie.
-Jeszcze pięć minut, mamo – wymamrotał przewracając się na drugi bok.
-Wstawaj. Już późno, musimy iść.
Tym razem w ogóle nie zareagował. Clary postanowiła spróbować nieco inaczej.
-Jace! Szybko! Cheerleaderki przyjechały zwiedzać Instytutu! -krzyknęła.
-Powiedz im, żeby na mnie zaczekały – powiedział sennie i zakrył głowę kołdrą.
-Jace! Alec i Max zaraz zjedzą całą SZARLOTKĘ! - krzyknęła jeszcze głośniej.
Wstał tak gwałtownie, że prawie się przewrócił.
-Szarlotka?! Jaka szarlotka? - zapytał już bardzo przytomnie.
- Maia na pewno ma w domu jakąś szarlotkę. Ubieraj się – powiedziała Clary rozbawiona jego reakcją.
-Okłamałaś mnie – zarzucił jej, ale poszedł się ubierać.
Zniknął z łazience a Clary rozsiała się w jego fotelu.
-Hej, mogłabyś mi podać jakiś czysty T-shirt ? - zawołał pięć minut później. - Pierwsza szuflada w komodzie.
Clary westchnęła i poszła po koszulkę. Wyjęła pierwszą z brzegu, podeszła do drzwi łazienki i zapukała.


Jace otworzył, był w samych spodniach. Wyrzeźbione mięśnie brzucha prezentowały się bardzo dobrze. Czerń stałych runów odznaczała się na jego złotej skórze. U góry z lewej strony widniała biała blizna w kształcie gwiazdy.
-Dzięki – powiedział biorąc od niej T-shirt i wrócił do łazienki.
Dziewczyna odwróciła się by zasunąć szufladę jednak kątem oka zauważyła w niej biały kawałek papieru odznaczający się między ciemnymi ubraniami. Zignorowałaby go, szanując prywatność Jaca, ale zobaczyła, że brzeg jest postrzępiony a na dole widnieje napis. Rozpoznała charakter pisma i sięgnęła po karteczkę. Nie myliła się, była to druga połowa zdjęcia, które zabrała matce.
Fotografia przedstawiała kobietę, na oko dwudziestoletnią. Miała włosy w identycznym kolorze, równie bladą skórę i taki sam wysunięty podbródek jak mężczyzna z drugiej połowy. Jednak jej oczy były niebieskie. Obok niej, trzymając ją za rękę stał mężczyzna w podobnym wieku. Jego włosy były ciemniejsze, bardziej blond niż białe. Oczy miał zielone. Jego biała koszula była rozpięta do połowy. Widać było bliznę.
Clary gwałtownie wciągnęła powietrze i upuściła fotografię na ubrania. Identyczną białą gwiazdę widziała przed chwilą na ramieniu przyjaciela.
-Co robisz Clarisso? - zapytał Jace szeptem.
Rudowłosa podskoczyła przestraszona. Nie słyszała jak się zbliżał. Uderzyła plecami o jego pierś. Stał tuż za nią i patrzył jej przez ramię.
-To nie ładnie grzebać w cudzych rzeczach – powiedział wprost do jej ucha.
Zignorowała jego komentarz. Odwróciła się i natychmiast tego pożałowała. Był tylko kilka centymetrów od niej. Poczuła na policzku jego oddech pachnący miętową pasta do zębów. Spojrzał jej w oczy tak głęboko, że miała wrażenie iż ogląda jej duszę. Lekko przymrużył oczy jakby chciał odgadnąć jej uczucia. Był poważny. Zbyt poważny jak na niego.
Speszona cofnęła się, zasuwając plecami szufladę.
-Skąd to masz? - zapytała pokazując zdjęcie.
Wzruszył ramionami.
-Moja matka oddała mi to w testamencie. Myślę, że chciała żebym poznał tego faceta. Czemu cię to interesuje?
W odpowiedzi Clary sięgnęła po swoją połowę zdjęcia, złączyła je i podała Jace'owi.
Zmarszczył brwi w zamyśleniu. Odwrócił fotografię i przeczytał cały napis.
-Stephen Herondale, Yvonne Morgenstern-Herondale i Valentine Morgenstern. Tych dwoje wygląda na rodzeństwo – stwierdził, wskazując na bladą, białowłosą dwójkę.
-Więc oni muszą być małżeństwem – podsumowała Clary i pokazała na druga parę.
-Spytamy o to dziś ojca Mai? - zadał pytanie Jace.
-Maia! O cholera, spóźnimy się – krzyknęła Fray i wybiegła z pokoju ciągnąc go za rękę.




W tym rozdziale jest bardzoo mało akcji, ale czasami tak już musi być. Mam tylko nadzieję, że nie zasnęliście w trakcie.

Dziękuję wam bardzo za to że "wywiązaliście się z umowy" xdd dotyczącej komów pod ostatnim postem.
Czy podoba wam się pomysł z dodawaniem gifów ? Staram się by pasowały do tekstu, czyli były jakby ilustracją. Mi się to podoba, ale chciałabym znać wasze zdanie na ten temat. Pewnie wam się spodoba, no bo Hello, Jace bez koszulki !!
'
Jakby ktoś jeszcze nie zauważył to dodałam dwie nowe zakładki "Drzewa genealogiczne " i   "Zapytaj bohatera".  Serdecznie zapraszam do odwiedzania i zachęcam do zadawania pytań. 

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.

Pozdrawiam, Ańćć.

czwartek, 24 lipca 2014

Rozdział VI Niespodziewana pomoc



Maia wracała z opuszczonego komisariatu policji w Chinatown, siedziby nowojorskiej watahy wilkołaków. Jej ojciec był alfą w watasze, więc musiała być mu podwójnie posłuszna, jako córka i wilkołak. Teraz kazał jej iść prosto do domu bez zatrzymywania się w jakichkolwiek miejscach. Była na niego zła, ponieważ właśnie wybierała się na randkę z bardzo przystojnym, starszym o dwa lata Przyziemnym. Zabronił jej, twierdząc, że nie powinna spotykać się z ludźmi. Wybrała najłagodniejszą formę nieposłuszeństwa i poszła najdłuższą drogą, jaką znała.
Mimo, że nie była brzydka nigdy nie liczyła na randkę z takim ciachem jakim był tamten chłopak. Była niska, ale miała wszelkie krągłości potrzebne by podobać się płci przeciwnej. Brązowe, kręcone włosy do ramion z rudymi pasemkami i duże oczy w zielonym kolorze. No i raz w miesiącu musiała zmieniać się w wilka i polować na różne stworzonka.
Westchnęła stwierdzając, że życie nastolatki-likantropki nie było proste.
Zamierzała właśnie skręcić w lewo, gdy jakieś dwadzieścia metrów przed sobą zobaczyła dwoje Nocnych Łowców, chłopaka i dziewczynę otoczonych przez grupę co najmniej sześciu wampirów. Nefilim stali tyłem do siebie gotowi na atak. W momencie, w którym zdecydowała, że im pomoże krwiopijca skoczył na chłopaka, ale ten obronił się i powalił przeciwnika. Na chodniku leżały już dwa ciała, ale mimo swojego doskonałego wzroku nie mogła stwierdzić ich rasy.
„Rodzice nie będą dumni, ale mam ochotę rozszarpać jakiegoś wampira.” - pomyślała, przemieniła się w wilkołaka o rdzawobrązowej sierści i pobiegła przed siebie atakując.
Nocni Łowcy byli zaskoczeni ale ich przeciwnicy jeszcze bardziej. Maia skoczyła na jednego z wampirów, powalając go na ziemię i zatapiając zęby w jego karku. Nefilim wykorzystali zamieszanie i razem załatwili kolejną pijawkę.
Nagle Maia poczuła cios w brzuch a chwilę później kolejny w żebra. Chciała rzucić się na agresora, ale zobaczyła sylwetkę blond Łowcy za jego plecami. Sprawnym ruchem wbił sztylet w serce wampira a potem w ułamku sekundy odwrócił się i zrobił to samo z krwiopijcą, który skradał się za jego plecami.


Dziewczyna w tym czasie wykończyła kolejnego przeciwnika. Maia zobaczyła, że ostatni z wampirów ucieka. Był piekielnie szybki, ale wilkołaki również. Dogoniła go i skoczyła na jego plecy, powalając go na chodnik. Musiał być młody skoro dał się tak łatwo zaskoczyć. Sekundę przed tym jak zatopiła zęby w jego karku usłyszała wołanie dziewczęcego głosu:
-Nie! Zaczekaj.
Gdy wróciła do Nocnych Łowców, chłopak rysował jakiś znak na ramieniu swojej towarzyszki. Krzywiła się lekko, ale nie protestowała.
-Dziękujemy – dziewczyna zwróciła się do niej. - Jestem ci naprawdę wdzięczna. On również mimo że prędzej wbiłby sobie nóż w oko niż to przyznał. *


Chłopak rzeczywiście trzymał w dłoni nóż, bardzo długi nóż. I to wcale nie wycelowany w swoje oko tylko w nią. Chciał zrobić krok w kierunku Mai, ale Nocna Łowczyni złapała go za łokieć.
-Jace, co tu robisz?! - spytała.
-Clary. To. Jest. Wilkołak. - odpowiedział szczególnie podkreślając ostatnie słowo.
-Uratował nas. Zabijał dla nas wampiry! - zaprotestowała Clary.
-A jeśli cię rozpoznał i chce cię mieć dla siebie, żeby zgarnąć nagrodę? - zapytał Jace unosząc brwi.
Ruda spojrzała najpierw na niego a potem na Maię. Wciąż trzymała rękę na jego łokciu.
-Mógłbyś się ekhem... przemienić? -spytała - Dziwnie się rozmawia z kimś kto nie może ci odpowiedzieć.
Maia niechętnie przybrała ludzką postać. Podeszła bliżej, rozkoszując się wyrazem zdziwienia na ich twarzach. Niecodziennie szesnastoletnia likantropka pomaga ci zabijać wampiry.
-Jestem Maia Fray – przedstawiła się.
Zdziwienie na twarzach Nocnych Łowców urosło do rangi szoku. Spojrzeli po sobie.
-Fray? - zapytała dziewczyna.
-Tak, tak. Córka przywódcy watahy, nie lubię jak ludzie poznają mnie po pozycji mojego ojca.
-Córka przywódcy? -zapytał tym razem chłopak.
-Nie wiecie? Więc co was tak dziwi ? - zadała pytanie Maia.
Była coraz bardziej zdezorientowana.
-To jest Jace Wayland, a ja jestem Clary Fray. To nas tak dziwi.
Tym razem to na twarzy Mai malował się szok.
-Czy to przypadek? - zapytała likantropka.
-Nie wiem. Moja matka jest w Idrisie, więc nie możemy się do niej zwrócić. To moja jedyna rodzina. Może twoi rodzice coś wiedzą – powiedziała Clary.
-Muszą coś wiedzieć – stwierdziła Maia. - Chodźmy. Tata powinien niedługo wrócić.
-Nie – powiedział Jace. - Nie dziś. Jest zbyt późno. Dzisiejsza sytuacja z wampirami nie była przypadkowa. Ktoś poluje na Clary. Przebywanie poza Instytutem po zmroku jest zbyt niebezpieczne.
-Więc przyjdźcie jutro przed południem – zaproponowała Maia. Podała im niewielką karteczkę. - Tu macie adres.
-Będziemy na pewno – dodała Clary. - Jutro o jedenastej.



*Bezpośredni cytat z Darów Anioła.

Rozdział nie jest powalający, ale myślę, że nie jest też najgorszy. Jeśli jest to wybaczcie mi.

Myślę, że nadszedł czas na mały szantażyk  <zaciera ręce z chytra miną> Następny rozdział przehandluję za 5 komentarzy. Piszę to opowiadanie, bo sprawia mi to ogromną przyjemność. Jednak jeśli widzę, że ktoś to czyta, statystyki idą w górę, przybywa obserwatorów i pojawiają się nowe komentarze to daje mi jeszcze więcej radości i motywacji. Jeśli o mnie chodzi to doceniam i jestem baardzoo wdzięczna z miłe słowa jak i za krytykę. Piszcie śmiało co sądzicie. 


5 komentarzy pod tym postem = Rozdział VII


Ańćć.

sobota, 19 lipca 2014

Rozdział V Randka z dwoma naraz

Clary leżała w sali szpitalnej, gapiła się w sufit i w myślach przeklinała Hodge'a. Dochodziła godzina szesnasta i miała nadzieję niedługo zmyć się z tego piekielnie nudnego miejsca. Wcześniej nie było tak źle, bo mogła porozmawiać z Isabelle, ale teraz czarnowłosa spała. Gojenie ran zadanych przez demony, nawet te niejadowite, zawsze było bolesne. Szrama na policzku i rany na przedramionach piekły ją niemiłosiernie. Bolałoby mniej gdyby wybrała naturalne leczenie, ziołami i maścią. Spodziewała się kolejnego spotkania z Simonem, więc chciała się pozbyć rany i wybrała runę leczącą. Oczywiście musiała wybrać się z Jace'em. Cóż zapowiadało się wspaniałe popołudnie.
Usłyszała odgłos otwierania drzwi, więc spojrzała w ich stronę. Rozczochrane, gęste włosy i koszulka z bohaterami Marvela wskazywały tylko na jedną osobę.
Max usiadł w nogach jej łóżka i spojrzał na nią. Niektóre ciemnobrązowe, kosmyki jego włosów były mokre i przyklejone do czoła. Policzki miał lekko zaczerwienione. Wracał z treningu.
-Byłem tu wcześniej, ale jeszcze się nie obudziłaś a potem musiałem iść na trening. Jak się czujesz? - zapytał parząc na nią.
-Dobrze. Co dziś ćwiczyłeś?
-Techniki obrony. Znowu. Wałkuję to już od kilku tygodni i chciałbym zrobić coś nowego, ale Alec twierdzi, że to bardzo ważne – westchnął zrezygnowany. - Dzisiaj przynajmniej przyszedł Jace. Jest świetnym nauczycielem jeśli chodzi o walkę.
-Tylko mu tego nie mów – zaśmiała się Clary. - Jego ego jest wystarczająco duże nawet bez komplementów.
-Zamierzam poprosić go, żeby to on mnie uczył praktyki, ale nie będę mu prawił komplementów.
Clary nie chciała psuć dobrego humoru chłopca wiadomością, że Jace ma teraz inne zajęcia, takie jak na przykład bycie jej osobistym ochroniarzem.
-Przepraszam. Miałam ci dziś pomóc, ale no sam wiesz – powiedziała.
-Spoko, rozumiem. Następnym razem. A tak w ogóle to jak się bawiłaś na randce?
-Świetnie. Simon jest fantastyczny. I wiesz wygląda zupełnie tak jak ty – stwierdziła nagle zdając sobie z tego sprawę.
-Naprawdę? Cóż, więc jest przystojny – zażartował Max.
Zadzwoniła komórka Clary. Spojrzała na wyświetlony numer i uśmiech rozkwitł na jej ustach.
-O wilku mowa – powiedziała i odebrała połączenie.
Pięć minut późnej gdy się rozłączyła, Max jak zwykle ciekawski zapytał:
-To był Simon? Co powiedział?
-Umówił się ze mną na jutro – skwitowała Clary.
Max dotrzymywał jej towarzystwa do wieczora za co była mu bardzo wdzięczna. Gdy słońce już zaszło i stwierdziła, że może wyjść z sali szpitalnej odprowadził ją pod drzwi jej pokoju.
Clary miała wrażenie, że jest samotny w tym wielkim budynku. Starsze rodzeństwo raczej go ignorowało, co z pewnością go raniło. Nigdy się do tego nie przyznał, ale było to po nim widać. Poza treningami jedyną rozrywką dla Maxa były książki i komiksy. Miał co prawda do dyspozycji telewizor i komputer, z którego korzystali wszyscy, ale zbytnio go to nie bawiło. Nie mógł wychodzić poza plac Instytutu. Nie znał nikogo w swoim wieku, ale już za rok miał iść do Przyziemnej szkoły na dwa lata.

Jace bardzo się ucieszył perspektywą spotkania Simona. Cholernie chciał go poznać, żeby dowiedzieć się co Clary w nim widzi. Posmutniał tylko trochę gdy poprosiła by miał narysowaną runę niewidzialności, ponieważ rozmowa z jej chłopakiem na pewno byłaby ciekawa. Tym razem dał za wygraną, ale następnym nie będzie tak łatwo. O ile będzie następny raz. Tak, dobrze widzicie. Planował mały sabotaż.
Stał w nonszalanckiej pozie oparty o futrynę drzwi do pokoju Clary. Ubrała się w czarne, skórzane spodnie, które dobrze podkreślały jej długie, zgrabne nogi i dżinsową koszulę. Patrzył jak rozczesuje swoje rude loki, maluje usta błyszczykiem i wkłada sztylet do cholewki długich butów.
Sam miał na sobie skórzaną kurtkę motocyklową z pikowanymi rękawami , czarne dżinsy i ciemny T-shirt, ale co z tego skoro tak będzie niewidzialny i nikt nie doceni jego stroju. Na plecach miał dwa bardzo długie ostrza w futerałach. Długie, blond włosy zaczesał do tyłu.
-Dobrze. Możemy iść – powiedziała Clary stając przed nim. -Jak wyglądam?
Spojrzał na nią i wykrzywił usta w grymasie.
-Może koleś nie zwieje – zażartował, bo przecież nie mógł jej powiedzieć, że wygląda jak zawsze pięknie a spodnie leżą cholernie seksownie.
-Chodźmy zanim się rozkręcisz w tej krytyce -stwierdziła przewracając oczami i mijając go w drzwiach.
-Nie narysujesz mi runy? - spytał z miną szczeniaczka.
-Narysuję, narysuję tylko nie rób mi takich smutnych oczek – powiedziała i wyciągnęła stelę.

Po krótkim spacerze dotarli na miejsce. Jace całą drogę był czujny, rozglądał się szukając potencjalnego zagrożenia. W prawdzie był dzień i demony nie mogły im zaszkodzić, ale były jeszcze wilkołaki, czarownicy, Wyklęci, fearie i wampiry odporne na słońce.
Małej kawiarenka do której weszli była urządzona w stylu lat 70-tych. Kolorowe meble z motywami komiksowymi, krzykliwe dodatki, barwne obrazy na ścianach. Jace skrzywił się z niesmakiem. On nigdy by nie wszedł do takiego miejsca gdyby nie musiał.
Kiedy zlustrował wzrokiem wnętrze lokalu, sprawdzając czy jest bezpieczne, Clary już ruszyła między stolikami. Zatrzymała się i uścisnęła ciemnowłosego chłopaka w brązowej, sztruksowej kurtce.
-O rany, czy to popołudnie może być jeszcze bardziej pozbawione stylu ? -zapytał, ale oczywiście nie otrzymał odpowiedzi, gdyż widziała go tylko Clary a gdyby gadała z niewidzialnym gościem to byłoby raczej dziwne.
Chłopak odwrócił się i usiadł.
-To ten twój Przyziemny? Wygląda jak łasica z kiepską fryzurą i dziwacznym pojęciem o modzie * – powiedział znów blondyn.
-Cieszę się że przyszłaś. Co u ciebie słychać? - zapytał Simon.
Jace prychnął.
-A nic ciekawego jak wracałam z naszej randki napadły na mnie demony i jeden potężny Wyklęty. Jeszcze wczoraj w tym miejscu była rana. Nuda. Dzień jak co dzień. A co u ciebie? – powiedział Wayland nieudolnie naśladując głos dziewczyny.
Nie wytrzymała i posłała mu gniewne spojrzenie co wywołało u niego triumfalny uśmiech.
-W porządku. Przyjechał do mnie nieznośny kuzyn – powiedziała Clary i Jace mógł zobaczyć cień złośliwości w jej uśmiechu. - Jest strasznie nadęty i zakochany w swoich blond włosach. Nie masz czasem jakiejś wolnej koleżanki?
-O, robi się coraz ciekawiej – powiedział Jace i pochylił się w ich stronę. - Podwójna randka.
-Niestety mam samych kumpli – odparł Simon. - I siostrę starszą o dwa lata.
-Fantastycznie – powiedziała Clarissa. - Weźmiesz ją na następne spotkanie?
-Wiesz, możemy iść jutro do mnie do domu – zaproponował nieśmiało ciemnowłosy.
-Uuuu. Zwolnij ogierze – wtrącił sarkastycznie Jace. - Drugie spotkanie a ty już składasz nieprzyzwoite propozycje?
-Weź ze sobą kuzyna. Poznacie Rebekę i moją mamę – dokończył Simon.
-Z przyjemnością – powiedziała Fray i uśmiechnęła się szeroko.
Jace znów poczuł ukłucie zazdrości. Była naprawdę szczęśliwa w jego towarzystwie.



Umówili się na kolację na następny dzień na godzinę 18.00. Simon zaproponował, że później ich odwiezie i Clary zgodziła się na późną porę mimo protestów Jaca. Patrząc na ubrania tej łasicy naprawdę nie uśmiechała mu się przejażdżka jego samochodem.

- Wayland, wytłumacz mi co to miało być? - zapytała Clary gdy wracali do Instytutu.
Słońce właśnie zniknęło za horyzontem. Zaczął wiać typowo jesienny, zimny wiatr. Z trudem powstrzymywał chęć objęcia rudowłosej ramieniem lub oddania jej swojej kurtki.
-Nie wiem o czym mówisz – oprał Jace.
-O tym, ze sabotowałeś moją randkę ! - krzyknęła wyraźnie wkurzona.
-Obrażasz mnie. Sabotaż w moim wykonaniu byłby o wiele lepszy. To z pewnością siła wyższa kara się za taki słaby gust.
-Jesteś nieznośny.
-Co ja ci takiego zrobiłem? - zapytał robiąc minę niewiniątka.
-Na przykład w parku podłożyłeś mu nogę – oskarżyła go.
Musiał przyznać, że była bardzo spostrzegawcza. Simon chciał złapać ja za rękę, więc musiał interweniować. Nie zamierzał się jednak do tego przyznać.
-To nie moja wina, że koleś jest całkowicie pozbawiony koordynacji ruchowej.
-A te liście pod moim niby domem?
Cóż wtedy chciał ją pocałować w policzek na pożegnanie. Jace nie był zbyt dumny z tego, że rzucił w niego liśćmi, ale to było lepsze od rzucenia w niego nożem.
-Wiesz mamy jesień. To normalne.
-Nie wciskaj mi kitu. Czemu go tak nie znosisz?
„Bo jest twoim chłopakiem” miał ochotę odpowiedzieć, jednak nie zdążył powiedzieć niczego, bo ich kłótnia została przerwana. Z cienia wyłoniły się postacie ludzkich rozmiarów.



*Bezpośredni cytat z Darów Anioła

Hej. Oto Rozdział V.  Nie miałam za bardzo czasu żeby go ostatecznie dopracować, więc jeśli pojawią się jakieś błędy albo po prostu będzie słaby to wybaczcie mi.
Bardzo dziękuję za komentarze i wyświetlenia.
Uwaga! Następny rozdział może nie pojawić się tak szybko, albo w ogóle w najbliższym czasie. Jeśli tak się stanie to bardzo was przepraszam a podziękować możecie za to moim rodzicom, którzy zamierzają odciąć mnie od internetu.

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.

Ańćć.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział IV Złe wieści


Głos należał do wielkiego mężczyzny. Miał może ze dwa metry wzrostu i całe ciało pokryte bliznami. Na jego głowie zostało kilka pukli mysioszarych włosów. Mimo, ze była późna jesień miał na sobie podarte szorty i koszulkę bez rękawów. Wyklęty.
Pożeracz zatrzymał się. Z głośnym warknięciem stanął przy nodze faceta.
Wyklęty zaczął się do niej zbliżać.
-A tobie nie jest zimno? Wiesz koleś mamy październik – zagadnęła by go rozproszyć.
-Nie odczuwam zimna- odparł i uśmiechnął się krzywo co wyglądało bardziej jak grymas. - Mała, ruda Nocna Łowczyni i to ja ją schwytałem.
Wyciągnął grubą rękę by ją złapać. Boleśnie ugodziła go sztyletem w przedramię.
-Po pierwsze ja mam imię – powiedziała Clary i zadała mu błyskawiczny cios w brzuch.- A po drugie wcale mnie nie schwytałeś.
Wyklęty wkurzył się. Zamarkował cios prawą ręką w brzuch i uderzył ją lewym sierpowym w twarz. Zachwiała się i upadłaby gdyby z drugiej strony nie nadszedł kolejny cios w głowę. Tym razem wylądowała na betonowym chodniku. Gdy Wyklęty znów sięgnął by ją złapać błyskawicznym ruchem wbiła mu długie ostrze w klatkę piersiową. Uderzyła jeszcze raz prosto w serce i Wyklęty upadł obok niej bez życia. Wstała szybko gotowa na atak trzeciego Pożeracza, jednak ten uciekł.

Winda Instytutu zatrzymała się w części mieszkalnej z charakterystycznym głośnym kliknięciem.
Clary spodziewała się, że ktoś przyjdzie po nią do holu. Usłyszała miękkie, szybkie kroki na schodach, które od razu rozpoznała.
-Proszę, proszę. Piętnaście minut spóźnienia – usłyszała i już nie miała najmniejszych wątpliwości, że to był Jace.
Zaskoczył z trzech ostatnich stopni lądując prawie na środku foyer jak to miał w zwyczaju. Gdy zobaczył w jakim Clary jest stanie jego sarkastyczny półuśmiech zniknął zastąpiony zmartwieniem.


-Clary! Na Anioła, co się stało?
Nie odpowiedziała. Przed oczami miała ciemność, czuła ostry ból z tyłu głowy. Adrenalina spowodowana walką przestała już krążyć w jej żyłach. I nagle, bez żadnego ostrzeżenia osunęła się na kamienną posadzkę.

Obudziła się w sali szpitalnej. Łagodne słońce przedzierało się przez firanki.
Zamrugała, by odzyskać ostrość widzenia. Dwa łóżka dalej od kilku dni stacjonowała Isabelle. Teraz przy niej siedział Jace, który mimo ironicznego uśmiechu wyglądał na rozbawionego. W pomieszczeniu po raz kolejny zabrzmiał głośny śmiech Izzy.
Siedziała opierając się plecami o zagłówek łóżka z miseczką zupy na kolanach.
-Izzy, błagam ciszej – jęknęła Clary, dając o sobie znać. - Głowa mi pęka.


-Clary, witaj w świecie przytomnych – powiedział Jace ukrywając swoje zaniepokojenie pod grubą warstwą sarkazmu. - Co się stało?
-Zemdlałam w przedpokoju – odparła Clary.
-Musiałem wtedy wyglądać naprawdę bosko skoro zemdlałaś na mój widok. Może to przez ten nowy szampon do włosów ? Nie masz się czego wstydzić, nie byłaś pierwszą dziewczyną, która tak zareagowała. - powiedział Jace i prawy kącik jego ust powędrował do góry tworząc jego ulubiony nonszalancki uśmiecho-grymas. 
Clary przypomniał się nieśmiały uśmiech Simona. Podobieństwa zaczynały się i kończyły na prawej stronie ust w górze. Simon wyglądał uroczo a Jace jakby złośliwie.
-Co powiedział Hodge? -zapytała Clary.
-Powiedział, że zemdlałaś pewnie przez zmęczenie. Kazał ci to wypić – odpowiedziała jej Isabelle, wskazując na niewielką szafkę nocną, koło łóżka Clary.
Stał na niej kubek z jakimś naparem w kolorze zgniłej zieleni.
Clary skrzywiła się, ale pociągnęła łyk. Hodge był świetnym zielarzem i potrafił leczyć, w końcu spędzał całe dnie w ogromnej bibliotece, czytając.
Rudowłosa skrzywiła się i miała ochotę wypluć napój. Smakował okropnie.
-Świństwo. Smakuje jak jakieś siki kota – stwierdziła.
-Zapytaj Churcha czy ma z tym coś wspólnego – skomentował Jace.
-Cóż Hodge niestety bardziej dba o nasze zdrowie niż o kubki smakowe – stwierdziła Isabelle ignorując blondyna.
-Wasze zdrowie jest teraz bardzo ważne – powiedział nauczyciel wchodząc do sali.-Wolelibyście być chorzy i zajadać się smakołykami?
-Wolelibyśmy leczyć się ze smakiem – mruknęła Izzy pod nosem, ale i tak wszyscy usłyszeli.
-Hodge czy nie pomyślałeś nigdy, że możemy się bardziej rozchorować od tych świństw? -zapytał Jace.
-Mogę was w ogóle nie leczyć – powiedział mężczyzna. Hodge nigdy się nie denerwował, ale teraz wyraźnie tracił cierpliwość. - Clarisso, czy możemy się w końcu dowiedzieć co się wczoraj stało?
-Dwa Pożeracze i Wyklęty – odpowiedziała Fray patrząc w sufit.
-Hah. Wygrałam – krzyknęła triumfalnie Isabelle. - Jace, dawaj moją dyszkę.
-Hej, czy wy się założyliście o to co mi się stało ? -zbulwersowała się Clary. - Powinniście się o mnie martwić a nie zarabiać na moim nieszczęściu.
-Sorki, ale Jace był święcie przekonany, że napadł na ciebie „miejski gang rozwścieczonych szopów praczy”. Uznałam, że to będzie łatwy zarobek – wytłumaczyła się Lightwood.
-Dalej twierdzę, że to były wściekłe szopy albo wiewiórki, które pozazdrościły ci koloru włosów. – mruknął Jace.
-Mniejsza z tym. Ten Wyklęty wiedział kim jestem i chciał mnie zabrać żywą – powiedziała Clary wzbudzając tym zainteresowanie wszystkich.
-Co?! Po co miałby cię porywać? - zapytał Hodge, który wiedział najmniej.
-Na ostatnim polowaniu demon miał moje zdjęcie i powiedział, że jestem wiele warta i że każdy na mnie poluje.
-Twoje zdjęcie? Jakieś nowe czy sprzed wielu lat? - zapytał nauczyciel.
-Raczej nowe – odpowiedziała mu ruda.
-Tylko po co mu była twoje fotografia? - Hodge zadał kolejne pytanie.
-Może po to żeby straszyć swoje ofiary? - zaproponował Jace. Po czym dodał kręcąc głową – Nie oszukujmy się, nie wyszłaś na nim korzystnie.
Wszyscy puścili jego komentarz mimo uszu.
-Na Anioła! Po co demony i Podziemni na ciebie polują? - zapytał znów Hodge pocierając brodę przez co wyglądał jak jakiś myśliciel.
-Tego jeszcze nie wiemy – odparła Clary. - Ale zamierzamy się dowiedzieć.
-Teraz jedno jest pewne. Nie jesteś bezpieczna – powiedział Starkweather. - Nie powinnaś opuszczać Instytutu sama a już na pewno nie po zmroku.
-To znaczy, że mam chodzić z obstawą? Chyba nie mówisz poważnie?


-Owszem. Isabelle jest połamana, Alec zajmuje się szkoleniem Maxa, więc albo wychodzisz z Jace 'em albo wcale. Zostań w łóżku do wieczora i wypij wywar. – skończył Hodge i wyszedł zanim zdążyła zaprotestować.



Hejka. Mam nadzieję, że sceny walki i określenia typu "upadł bez życia" albo "odcięła mu dopływ tlenu" nie są dla was zbyt drastyczne i brutalne. Jeśli tak do dajcie mi znać, a ja postaram się używać eufemizmów.

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.

Ańćć.

sobota, 12 lipca 2014

Libster Award #1

Zostałam nominowana do Libster Award przez Ognista Róża z bloga http://d-a-po-mojemu.blogspot.com. Bardzo, bardzo, ale to bardzo za to dziękuję. Nigdy nie sądziłam, że zostanę nominowana a już w ogóle, że tak szybko. Więc jeszcze raz. Wielkie dzięki ;)



Nominacja do LA jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę".
Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która cię nominowała. Następnie ty nominujesz 11 osób ( musisz je o tym poinformować) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który cię nominował.


Moje odpowiedzi na pytania. 

1.Czy czytasz moje opowiadanie?
Niestety nie, ale jak znajdę trochę czasu to postaram się przeczytać.

2.Czemu prowadzisz tego bloga?
Właściwie to nie wiem co mnie opętało ;) Po prostu wpadłam na historię i ułożyła mi się w głowie ciekawa intryga. Postanowiłam spróbować, bo zawsze chciałam pisać opowiadanie na blogu.

3.Ulubione książki?
Dużo tego jest. Głównie czytam serie.
-Seria "Akademia Wampirów"
-Seria " Dary Anioła"
-Saga " Szeptem"
-"Idealna Chemia"
Więcej znajdziecie Tu.

4.Gdybyś mogła należeć do dowolnej rasy (wampir, wilkołak, czarownica itp.) jaką byś wybrała?
Hmm... Trudne pytanie. Chyba podoba mi się bycie człowiekiem, ale gdybym miała wybierać to byłabym Dampirem.

5.Jeśli mogłabyś mieć przez jeden dzień moc jakiejkolwiek postaci z filmu, bajki, książki, itd.  czyją i jaką moc chciałabyś posiadać?
Jeśli to się zalicza to chciałabym być Iron Manem, albo raczej Iron Woman. To znaczy, że chciałabym latać w zbroi, najlepiej najnowszej i najbardziej wypasionej xdd.

6.Ulubiony zespół/gatunek muzyki?
Mój ukochany zespół ever to AC/DC. Z gatunków słucham Rocka.

7.Jaki byłby według ciebie najfajniejszy dzień życia?
To też trudne pytanie. Na pewno świeciłoby słońce, bo nienawidzę deszczu. Ktoś, kogo bym bardzo lubiła zrobiłby mi megaa miłą i fajną niespodziankę jak np. mecz reprezentacji polski w siatkówce i spotkanie z naszymi siatkarzami ;) I w tym dniu wszystko szłoby po mojej myśli.

8.Kogo najbardziej chciałbyś poznać (może być aktor, muzyk, pisarz i tego typu gwiazdy lub też postać fikcyjna)?
Tu też mogłabym się bardzo rozpisać xdd. 
-Krzysztof Ignaczak
-Andrzej Wrona
-Leo Messi
-Travis Maddox z "Pięknej katastrofy"

9. Film czy książka?
Ciężko mi wybrać, bo uwielbiam i filmy i książki. Jednak chyba lepsze są książki, bo mimo, że wszystko musimy sobie wyobrazić sami to znamy odczucia bohaterów, ich charaktery i łatwiej mi się przenieść w tamten świat.

10.Jaka jest według siebie twoja największa wada i zaleta?
Wady - nieśmiałość i lenistwo.
Zalety - wesoła i pomysłowa.

11.Masz jakieś hobby?
Tak, mam. A skoro mam to może napisze :] Uwielbiam piłkę nożną, siatkówkę, aikido, które trenuję, pisanie opowiadań i czytanie książek.

Pytania, które zadaję:
1.Jakie jest twoje największe marzenie?
2.Z czego jesteś najbardziej dumna a czego się wstydzisz? 
3.Co lubisz robić w wolnym czasie?
4. Jaki jest twój ulubiony przedmiot w szkole a jaki znienawidzony?
5.Jaką książkę ostatnio przeczytałaś?
6.Dlaczego zdecydowałaś się pisać opowiadanie?
7.Gdybyś mogła zamieszkać w jakimś miejscu lub świecie z książki lub filmu (np. Hogwart, Narnia, Nibylandia, Forks) to gdzie by to było?
8.Bardziej lubisz postacie męskie czy żeńskie?
9.Jaką moc byś wybrała latanie czy uzdrawianie?
10.Jaki sport najbardziej lubisz?
11.Kto i dlaczego jest twoim autorytetem ?

Blogi, które nominuję:
http://dary-aniola-fanfiction.blogspot.com
http://z--kopyta.blogspot.com
http://neriel99.pinger.pl

Wiem, że niektóre z tych blogów są już dość znane i mają więcej obserwatorów ode mnie. Cóż trudno mieć mniej skoro ja mam 0. Tak więc wybaczcie to nagięcie reguł.
To by było na tyle. Dziękuję za uwagę, kłaniam się.

Ańćć.



Rozdział III Randka z niespodziewanym zakończeniem.


Przez następne dwa dni Jace i Alec byli zajęci przygotowywaniem Maxa do jego pierwszego egzaminu, który miał się odbyć już niedługo.
Isabelle nie mogła wstawać z łóżka i nudziła się w sali szpitalnej. Clary dotrzymywała jej towarzystwa i pomagała jej. Wyszła właśnie ze skrzydła budynku, w którym znajdował się szpital i udała się do kuchni, po obiad dla Izzy.
Z połowie drogi zadzwonił jej telefon. Znalazła urządzenie w kieszeni i odebrała połączenie od nieznanego numeru.
-Tak, słucham?
-Hej Clary. Tu Simon, ten głupek, który cię oblał drinkiem w klubie – usłyszała w słuchawce i na jej usta wstąpił uśmiech.
Zajęta opieką nad Isabelle i tajemnicza sprawą ze zdjęciem zupełnie zapomniała o uroczym chłopaku z Pandemonium.
-Jestem ci winien pranie sukienki.
-Naprawdę nie trzeba. Ale z chęcią się z tobą spotkam.
-W takim razie zapraszam cię dziś do kina. I obiecuję, że będę trzymał się z daleka od napojów – powiedział wesołym tonem Simon.
Umówili się na wieczór do jednego z miejskich kin. Resztę drogi do kuchni pokonała szczerząc się do siebie i pustych ścian korytarza.
W kuchni zastała Maxa, Aleca i Jaca.
-Wow Clarisso. Świecisz ze szczęścia jak słońce. Co takiego się wydarzyło? - zapytał ten ostatni.
-Idę dziś na randkę – odparła Clary.
-Wstydziłabyś się. Twoja przyjaciółka leży połamana w szpitalu a ty się z facetami umawiasz - powiedział Jace z ironią udając karcący ton i maskując ukłucie zazdrości.
-Z kim? Znamy go? Gdzie idziecie? O której wrócisz? - wypytywał Alec tonem starszego brata.
-Ostatnio w Pandemonium poznałam takiego jednego Simona. Zaprosił mnie przed chwilą do kina na godzinę 18.
-Do którego kina? Na jaki film? Ile on ma lat? - pytał dalej Alexander.
-Oj, tato daj spokój – powiedziała Clary sarkastycznie.- Potrafię o siebie zadbać.
-Idź. Tylko nie wróć za późno – skończył Alec.
-Naprawdę mogę iść? Dzięki „tatku” - zażartowała Fray i zmieniła temat zwracając się do Maxa. - Jak tam twoje przygotowania?
-Masakra. Tyle teorii – jęknął Max ze smutkiem. Wskazał na Jaca – Ten tutaj w ogóle nie umie tego tłumaczyć a się upiera, że będzie mnie uczyć.
Na te słowa zaśmiali się wszyscy oprócz Waylanda.
-Ja dobrze tłumaczę, to ty mnie nie rozumiesz – odparł Jace udając obrażonego.
-Może jutro ci pomogę ? -zapytała Maxa Clary.
-Mogłabyś? Super. Na pewno będziesz o niebo lepszą nauczycielką niż Jace – ucieszył się dwunastolatek.
-Na pewno – zgodziła się Clary.
-Ja też nie mam żadnych wątpliwości – dodał Alec.
-Hej, ludzie ja tu jestem – powiedział oburzony blondyn. - I wszystko słyszę. Moje ego cierpi – dodał i położył dłoń na piersi.

O godzinie 17.30 Clary była gotowa do wyjścia. Gdy powiedział Isabelle o randce czarnowłosa bardzo się ucieszyła i poprosiła by Fray przyszła pokazać jej swoją kreacje. Miała na sobie jasne dżinsowe rurki i sweter w żywym odcieniu zieleni, który świetnie podkreślał jej rude włosy.
Isabelle skomentowała jej stój złośliwym spojrzeniem i wykładem o działaniu sukienek na facetów. W tamtym momencie Clary ucieszyła się że Izzy leży w szpitalu w innym razie całe popołudnie mierzyłaby sukienki.
W foyer narzuciła na siebie brązowy, skórzany płaszcz i wsiadła do windy.
Dotarła w umówione miejsce pięć minut przed czasem. Poczuła ulgę gdy odnalazła wzrokiem znajome ciemnobrązowe loki.

-Cześć – przywitała się.
-Hej – odpowiedział Simon i na jego usta wstąpił uroczy uśmiech. - Chciałbym zobaczyć ten film – wskazał ręką na plakat. - Może być?
-Jasne. Kupmy popcorn i colę – zaproponowała Clary.
-Obiecałem trzymać się z daleka od napoi.
-Więc wezmę tą colę na własną odpowiedzialność.

Po filmie udali się na spacer do parku. Clary dowiedziała się, że Simon gra na gitarze w zespole rockowym i pasjonuje się muzyką. Opowiedział jej także o swojej rodzinie i o szkole. Gdy stwierdziła, że jest już późno i musi wracać zaproponował, że ją odprowadzi.
Zatrzymała się przed jakimś przypadkowym wejściu do kamiennicy, kilkanaście przecznic do Instytutu. Nie mogła pokazać mu gdzie naprawdę mieszka, ponieważ dla Przyziemnych Instytut był zrujnowanym, starym kościołem. 
-To tu – powiedziała. - Dziękuję ci za dzisiaj. Wspaniale się bawiłam.
-Czy to znaczy, ze dasz się zaprosić na druga randkę? - zapytał Simon uśmiechając się szeroko i słodko. Ciemne loki opadały mu na czoło sprawiając, że wyglądał na trochę starszego.
-Oczywiście. Zdzwonimy się. Do zobaczenie – pożegnała się Clary i dała mu całusa w policzek.
Zauważyła, ze lekko się zarumienił co dało mu wygląd ciemnowłosego cherubina.
Zachichotała i poczekała aż zniknie za rogiem by udać się do domu.
Od Instytutu dzielił ją już tylko kilometr gdy nagle usłyszała szczeknięcie i przed nią pojawiło się zwierze nieco większe od wilka choć wyglądało bardziej jak pies.
Obejrzała się za siebie. Dwa Pożeracze atakowały ją z dwóch stron. Stanęła tyłem do jezdni tak by widzieć przeciwników. Demon z jej prawej strony zawarczał ukazując dwa rzędy pełne ostrych zębisk. Sekundę później ruszył w stronę Clary. Szybkim ruchem wyciągnęła sztylet o długości 25 centymetrów. Demon skoczył na nią a ona w ostatnim momencie przykucnęła i ostrzem przejechała po brzuchu Pożeracza. Bestia zanim runęła na ziemię i skonała przejechała ostrym pazurem po policzku dziewczyny zostawiając na nim krwawą szramę.
Drugi Pożeracz wykorzystał to że kucała i powalił ją na ziemię przygważdżając swoim ciężarem ciała. Clary trzymała ręce na szyi demona i wkładała cała swoją siłę by utrzymać go na dystans, ale nawet mimo to ostre zęby kłapały tuż przy jej twarzy.
Demon raz po raz przeciągał pazurami po jej ciele dziurawiąc materiał płaszcza i swetra, zostawiając rany. Nocna Łowczyni dotknęła swojej bransoletki, która momentalnie zmieniła się w mocny, plastyczny drut. Oplotła go wokół szyi bestii odcinając jej dopływ tlenu.
Z zaułka wyskoczył kolejny Pożeracz.
Ciszę przerwał niski, cierpki, wyraźnie męski głos.
-Stop. Ta mała jest mi potrzebna żywa.


Mam nadzieję, że wam się spodobało. Może się wydawać, że spotkania z Simonem są trochę nudne, ale wybaczcie mi nie miałam pomysłu. Obiecuję się poprawić i popracować nad długością rozdziałów.
Dziękuję za wyświetlenia i komentarze, nawet z krytykę.  Doceniam to, także śmiało możecie po mnie jechać ;P

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.

Ańćć.


czwartek, 10 lipca 2014

Rozdział II Polowanie

Gdy wyszła w niewielki, ciemny zaułek za klubem Pandemonium orzeźwiło ją chłodne jesienne powietrze. Gwałtownie odskoczyła w bok i przywarła plecami do ściany. W miejscu gdzie przed chwilą stała teraz na zimnym betonie leżał Alec. Demon rzucił nim tam mocno, ze przeleciał kilka metrów. Po jego czole ciekła stróżka krwi.
Isabelle siedziała pod przeciwległą ścianą z grymasem bólu wymalowanym na twarzy. Trzymała się z kostkę i lekko jej dotykała badając obrażenia.



Naprzeciw demona z fioletowymi włosami stał Jace trzymając w ręce długie na pół metra ostrze. Lekko przykucnął gotowy do skoku. Przeciwnik rzucił się na Waylanda. Blondyn uchylił się od ciosu i przejechał ostrzem po boku demona. Z głębokiej rany pociekła krew w kolorze czarnym. Zamachnął się i tym razem trafił w Nocnego Łowcę odpychając go.
Clary wyciągnęła swój sztylet i ruszyła by pomóc przyjacielowi. Gdy demon ją dostrzegł zamarł. Jace błyskawicznie to wykorzystał powalając go na ziemię, jednak jego seraficka broń leżała parę metrów dalej.
-Clary! - krzyknął. - Szybko.
Demon wił się przyciśnięty do ziemi przez Nocnego Łowcę. Clary podbiegając z ostrzem gotowym do ciosu w serce zauważyła kawałek papieru w jego ręce. Zawahała się. Demon trzymał nieduże zdjęcie przedstawiające ją samą.
-Clary do cholery – wrzasnął znowu Jace. - Ta bestia jest silna. Zabij go, albo daj mi broń.
-Jace. Poczekaj chwilę – poprosiła.
-Tylko nie mów, że chcesz mu teraz darować życie.
-Nie, mam kilka pytań. Coś mi tu nie pasuje – odparła i uklękła by pomóc przyjacielowi unieruchomić demona.
-Jego kolor włosów? Masz rację nie pasuje, zbyt krzykliwy – odparł Jace z typowym dla siebie sarkazmem.
Clary wyszarpała zdjęcie i pokazała je blondynowi.
-Skąd to masz? - Jace zwrócił się do przeciwnika potrząsając nim.
-Wszyscy to dostaliśmy – odparł demon głosem pełnym jadu. - Ta ruda jest warta więcej niż dziesięciu takich jak wy. Bez znaczenia czy żywa czy martwa. Teraz każdy na nią poluje.
Jace na chwilę stracił czujność i demon bezzwłocznie to wykorzystał. Zrzucił go z siebie i podniósł się. Poparzył na Clary z obleśnym, krzywym uśmiechem. Podszedł parę kroków chcąc ja złapać. Zamarł. Seraficki sztylet przebił jego klatkę piersiową na wylot w miejscu gdzie znajduje się serce.
Jace podbiegł szybko do Aleca, który dalej leżał pod ścianą tyle, że stracił przytomność. Clary momentalnie znalazła się przy Izzy.
-Co to do diabła znaczy? Dziwna sprawa z tym zdjęciem – zaczęła Isabelle słabym głosem.
-Hej, Izzy. Spokojnie. To faktycznie dziwne, ale teraz zajmiemy się tobą – powiedziała do niej Clary. - Co z twoją kostką?
-Boli. Chyba jest złamana.
-Zobaczę – zaproponowała rudowłosa.
Delikatnie by nie sprawić jej bólu, ale z widoczną wprawą zaczęła badać bolące miejsce.
-Co z nią? - spytał Jace podchodząc z Alekiem.
Lightwood wciąż był słaby, ale iratze zdobiące jego obojczyk z każdą sekundą dodawało mu sił.
-Złamana kostka – odparła Clary. - Trzeba poskładać kości. Wątpię żeby runy na razie pomogły. Jedynie zwalczą ból.
Jace i Clary podnieśli Isabelle. Zarzuciła im ręce na ramiona o oni objęli ją by odciążyć kostkę i by w ogóle mogła iść. Ruszyli do Instytutu.

Poszkodowane rodzeństwo Lightwood wylądowało w sali szpitalnej. Jace i Clary szybko się stamtąd zmyli, by nie przeszkadzać. Hodge zajmował się kostką Izzy. Gdyby to był ktoś inny w całym skrzydle budynku słychać byłoby przepełnione bólem krzyki, ale Isabelle była jedną z najtwardszych (jeśli nie najtwardszą) dziewczyn w całym Nowym Jorku. Złamanie było poważne. Na szczęście istniała runa lecząca tego typ urazy, więc noga Iz zamiast sześciu tygodni spędzi w gipsie jeden tydzień.
Clary i Jace siedzieli w tak zwanej sali wystawowej, którą rudowłosa uwielbiała. Jedną ścianę w całości pokrywały długie od podłogi do sufitu okna. Z tej wysokości widok na panoramę miasta był niesamowicie piękny, nawet dla kogoś kto mieszkał tu całe swoje życie. Mrok olbrzymiego pomieszczenia rozświetlała jedynie niewielka lampka stojąca i światła metropolii. Nocni Łowcy siedzieli w wygodnych fotelach, przodem do okna z kubkami gorącej czekolady.
Clary podziwiała Nowy Jork zza szyby, ale Jaca bardziej interesowała przyjaciółka. Niebieski neon z pobliskiego wieżowca oświetlał jej bladą twarz nadając iście magiczny wygląd. Jace chciał dotknąć jej pięknych, rudych loków. Chciałby ją przytulić i powiedzieć, że nie ma się czym martwić, że nie pozwoli by ktokolwiek ją skrzywdził. Podejrzewał i miał rację zresztą, że Clary rozmyśla o swojej fotografii i o tym co powiedział demon. Widząc jej zmartwienie z całych sił pragnął ją pocieszyć.
Kochał ją. Jace był w niej zakochany właściwie od momentu gdy zaczął dostrzegać dziewczyny. To ją dostrzegł jako pierwszą. I to nie z braku innych potencjalnych obiektów uczuć. Kiedy przez dwa lata chodzili do publicznej szkoły Przyziemnych nie narzekał na brak zainteresowania. A mimo to wybrał właśnie ją. Jednak wciąż nie miał odwagi jej tego wyznać.
-Clary nie zamartwiaj się tym – powiedział na głos zadziwiając samego siebie. - Nie pozwolimy by cokolwiek ci się stało.
Wywołał tym szczery uśmiech na jej ustach.

ɤɤɤɤɤɤ

Oto jest Rozdział drugi. Nie jestem najlepsza w opisywaniu scen walki, ale myślę, że mój opis jest w miarę zrozumiały. 
Dziękuję za komentarze pod poprzednim postem ;**

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.

Ańćć.

wtorek, 8 lipca 2014

Rozdział I Simon


Po pięciu latach od tamtej zimowej nocy w Instytucie w Nowym Jorku na stałe mieszkało sześcioro Nocnych Łowców i jeden kot. Rodzeństwo Lightwood – Max, Isabelle, Alec – ich przyjaciele, którzy byli jak rodzina Clary Fray i Jace Wayland oraz jedyny dorosły, który czuwał nad nimi na co dzień Hodge Starkweather – nauczyciel. Ich rodzice Maryse i Robert Lightwood oraz Jocelyn Fray od ponad roku przebywali w Alicante. Byli tam potrzebni jako ważni członkowie Clave. 
Hodge nigdy nie opuszczał Instytutu, podobnie jak Church, który najdalej udawał się do ogrodu lub na dach.
Dwunastoletni Max jako najmłodszy z rodzeństwa dopiero uczył się na łowcę demonów, odbywał treningi i zgłębiał swoją wiedzę podczas gdy reszta zabijała prawdziwe potwory.
Starsze rodzeństwo i przybrane rodzeństwo chłopaka wybierało się na polowanie do Pandemonium.
Clary i Isabelle ubrane były w czarne sukienki. Fray miała na sobie luźną, prostą małą czarną, która kończyła się dziesięć centymetrów przed kolanem oraz skórzane rękawiczki bez palców i czarne szpilki na niewielkim obcasie. Isabelle jako że była odważniejsza założyła sukienkę do kostek, z głębokim dekoltem i rozcięciem kończącym się w połowie uda, a do tego skórzane buty do kolan na wysokim obcasie. Swoje gęste, czarne włosy podpięła do góry. Natomiast Clary spięła długie, rude loki w luźnego kucyka.
Czerń i skóra dominowały w garderobie Nocnych Łowców. Poza tym „stroili” się w najróżniejszą broń. O malutkich noży po metrowe miecze.
Srebrny bat Isabelle oplatał jej przedramię niczym bransoletka, długie buty kryły kilka sztyletów. Clary miała dwa sztylety przypięte wysoko na nodze i jeden nóż schowany w rękawiczce.
Dokończyły dzieło pociągając usta szminką.
W foyer zastały Aleca wygodnie siedzącego na czerwonej sofie. Miał na sobie granatowy T-shirt, czarne spodnie, a przy nich pas z ostrzami w futerałach. Jego czarne włosy były starannie zaczesane do tyłu.
-Na jakim etapie przygotowań był Jace kiedy go ostatnio widziałeś ? - spytała Clary.
-Hmm. Ubierał się piętnaście minut temu – odpowiedział chłopak.
-Więc jeszcze sobie poczekamy – odparła Clary z irytacją i opadła na sofę.
-Poczekamy na co? - głos dobiegał ze schodów. Kilka sekund później na środku foyer stał już Jace. Również w czerni, skórze i srebrze ostrzy. - Wolałbym iść od razu.
Długie do brody, jasne włosy miał związane w luźny kucyk z którego już zdążyło uciec kilka kosmyków. No chyba, że tak właśnie miało być.
-Kucyk. Tego nie przewidziałam – powiedziała Clary z ironią i wstała. - Zbieramy się ludzie. Robota czeka.
Gdyby Jace nie spiął włosów na pewno czekaliby dłużej. Zawsze kończył przygotowywanie się jako ostatni i powtarzał, że musi „ Poprawić swoje naturalnie piękno” na co przyjaciele odpowiadali mu „toną żelu do włosów”.

W każdy piątkowy wieczór w klubie Pandemonium huczała głośna muzyka a na parkiecie tańczył tłum spoconym, skąpo odzianych ludzi. Tego dnia nie było inaczej.
Czworo Nocnych Łowców jak zwykle się rozdzieliło zajmując swoje stałe miejsca.
Clary siedziała przy barze przodem do wnętrza lokalu. Rozglądali się uważnie szukając demonów. Musieli przy tym wyglądać naturalnie, więc gdy dwie długonogie blondynki zagadnęły do Jaca ten bez wahania ruszył z nimi na parkiet. Clary pokręciła z dezaprobatą głową wprawiając rudy kucyk w ruch. Spojrzała na Aleca. Nic. Czujnie przeczesywał salę spojrzeniem zwanym „błękitna stal”. Za to Isabelle coś dostrzegła. Wpatrywała się w intensywnie w rudowłosą. Clary zobaczyła to co jej przyjaciółka.


Wysokiego faceta z fioletowymi włosami. Izzy rozpoznała w nim demona. Teraz gdy powiadomiła Clary ruszyła do akcji. Zaczęła zwodzić demona flirtując z nim.
Clary zeskoczyła z wysokiego, barowego stołka, by do niej dołączyć. Niestety wstała w złym momencie. Jakiś chłopak właśnie odbierał drinka od barmana a ona wylądowała centralnie na jego szklance. Napój zmienił się w ciemną plamę na jej sukience. Spojrzała na chłopaka. Miał urocze ciemnobrązowe loki i kwadratowe okulary w typie kujonek.
-Przeprasza. Ale ze mnie niezdara – zaczął wyraźnie skruszony. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
Powtarzał w kółko to magiczne słowo proponując jej serwetki. Clary próbowała zetrzeć trochę wilgoci z plamy. 
Dwadzieścia dwa słowa „przepraszam” później miała ochotę zakląć i wydrzeć się na niego, żeby przestał to powtarzać. Ciemnowłosy jakby widząc jej złość zmilkł i wykrzywił usta w skruszonym uśmiechu. Clary musiała przyznać, że wyglądał uroczo.
-Jestem Simon.
-Clary.
Rozejrzała się po klubie i zobaczyła Aleca jako ostatniego znikającego w tylnym wyjściu.
-Wybacz, ale muszę już iść.
-Ale spotkamy się jeszcze?
-Może – powiedziała uśmiechając się lekko. - Mam nadzieję.
-To... Mogłabyś chociaż... ddać – nerwowo przeczesał włosy palcami. Widać było, ze nie wie jak to powiedzieć i jest nieśmiały. - Mogłabyś dać mi swój numer ?
Znów wykrzywił usta, tym razem podnosząc do góry tylko prawy kącik  i Clary nie mogła się oprzeć. 
Mimo, że nie powinna spotykać się z Przyziemnym podyktowała mu ciąg dziewięciu cyfr. 

ɤɤɤɤɤɤ


Tak właśnie prezentuje się Rozdział nr I. Sytuacja staje się bardziej jasna, ale później ulegnie to drastycznej zmianie. Więcej już w następnym poście.
Mam nadzieję, że wam się podoba.

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.

Ańćć.