-Jezu
Clary, przeszliśmy chyba cały Instytut zanim mądrze zaproponowałem
bibliotekę – powiedział Jace zatrzymując się za oparciem jej
krzesła. Spojrzał na kartkę ze szkicownika i uniósł pytająco
brwi. - Fajny kwadracik. Równiutki.
Rudowłosa
już miała mówić im co
przed chwilą zrobiła, gdy do pomieszczenia weszli Isabelle i Simon.
Mimo, że wszyscy w tym gronie byli przyjaciółmi, byli jak rodzina
Clary poczuła się po prostu skrepowana. Co jeśli by jej nie
uwierzyli?
-Właśnie wróciłem od
Cichych Braci – zaczął Hodge siadając u szczytu stołu. -
Poszedłem tam w sumie z jedną mała sprawą, ale na miejscu
dowiedziałem się, że Bracia zostali zaatakowani dzisiejszej nocy.
Dlatego nie było mnie prawie cały dzień. Ktoś włamał się do
Miasta Kości, gdy wszyscy Bracia spali i wykradł Miecz Anioła. Na
szczęście gdy tylko złodziej dotknął miecza Cisi Bracia wyczuli
to. Nie pytajcie mnie, nie wiem jak, chyba są jakoś z nim
połączeni. A raczej byli bo nie mogą teraz określić gdzie miecz
się znajduje. Wracając do nocy, wszyscy się obudzili, wezwano
posiłki z Clave. Jednak zanim pomoc dotarła złodzieje, tak w
liczbie mnogiej, uciekli. Tej nocy śmierć poniosło wielu Cichych
Braci, mieli dużo mniejsze szanse. Ci, którzy przeżyli rozpoznali
wielu z napastników. Większość tych osób to byli członkowie
Kręgu Valentina – wszyscy, oprócz Simona, który nie wiedział o
co chodzi, gwałtownie wciągnęli powietrze, zupełnie jakby
wcześniej ćwiczyli ten synchron. Zanim Hodge kontynuował zawahał
się patrząc ze zmartwieniem w oczach na Fray. - Wśród nich była
twoja matka, Clary.
Dziewczyna milczała,
owładnięta szokiem, więc nauczyciel zagłębiał się w szczegóły,
bacznie ją obserwując.
-Skontaktowano się już z
Lighwoodami, z którymi mieszkała w Idrisie. Mówią, że tydzień
temu zniknęła pod osłoną nocy. Zostawiła tylko krótką
wiadomość z zapewnieniem, że jest bezpieczna, musi wyjechać by
załatwić parę spraw. Prosiła by nie martwili się i zachowali to
dla siebie. Robert i Maryse uszanowali to ale i trochę
zbagatelizowali. Sprawa może być naprawdę poważna. Jocelyn chyba
wróciła do Valentina.
-Ten dziwny list... -
powiedziała Clary cicho. Tylko ona i Jace wiedzieli o co chodzi,
więc zaczęła tłumaczyć. - Gdy przyszła do nas poczta z Idris,
list od mojej matki był bardzo krótki i tajemniczy. Napisała, że
musi zrobić coś ważnego i niebezpiecznego. Pewnie chodziło o
powrót do mojego ojca.
Simon, który kompletnie nic
nie ogarniał cały czas słuchał z uwagą, by zrozumieć choćby
sens. Jednak mówili o ludziach i rzeczach, których nie znał. Mimo
tego co Clary mu zrobiła, było mu przykro z jej powodu, jak widać
miała nieźle pokręconą, trochę kryminalną rodzinę.
„Całe moje życie to jedno
wielkie pieprzone kłamstwo” Clarissa w myślach powtórzyła słowa
Przyziemnego. Były aż zbyt prawdziwe.
-Czy nasi rodzice są
bezpieczni? Mówili coś jeszcze? -zapytała Isabelle.
-Nic im nie jest. Oczekują na
Aleca i na zebranie Nocnych Łowców – zaspokoił jej ciekawość
Hodge. -Wypytali mnie trochę o was i prosili Izzy byś uważała na
siebie i Maxa. Kazali ci przekazać, żebyś nie ufała nikomu, bo
teraz każdy może być twoim wrogiem.
Isabelle mimowolnie spojrzała
na Clary. Gdy przyjaciółka podłapała to spojrzenie pełne obaw,
powiedziała z wyrzutem:
-Izz, chyba nie myślisz, że
mogłabym was zdradzić?! Nie miałam pojęcia o planach mojej matki.
A nawet gdybym miała szansę to i tak nie przyłączyłaby się do
mojego ojca, człowieka, którego w ogóle nie znam, bo mnie
porzucił.
-Tak, Clary. Przepraszam, ale
naprawdę nie chciałam cię o nic oskarżać. Jesteś dla mnie jak
rodzona siostra.
Simon by złagodzić powstałe
napięcie i by w końcu wiedzieć o czym mowa, zaczął jak najęty
zadawać pytania:
-Kto to był właściwie ten
Valentino? I o co chodzi z tym jego całym Kręgiem? Może mnie ktoś
oświecić? Jacy Cisi Mnisi i Miecz Nie Pamiętam Nazwy?
Jace westchnął zirytowany,
jakby winą Lewisa było to, że nic nie wie.
-Miecz Pan Przyziemny Nie Zna
Nazwy to Miecz Anioła. Jest drugim z Darów Anioła Razjela, które
otrzymał pierwszy Nocny Łowca Jonathan – w tym momencie blondyn
uśmiechnął się z wyższością, jakby bycie imiennikiem
założyciela rasy, było wielką chlubą. W rzeczywistości nie
było, ale chciał by Simon tak pomyślał. - Miecz ma ogromną moc i
potrafi zmusić każdego Nocnego Łowcę do mówienia prawdy.
Przechowują go, a raczej przechowywali Cisi Bracia. To tacy
zakonnicy, niegdyś Nefilim. Mają zaszyte usta i oczy. Ogólnie
wyglądają okropnie, przydałby im się pedicure, manicure i jakaś
dobra kosmetyczka. I jeszcze te habity – chłopak wzdrygnął się
z odrazą – zupełnie nietwarzowy kolor. Mieszkają sobie w Mieście
Kości, pod ziemią, które byłoby nawet przytulnym miejscem, gdyby
nie to, że w zasadzie jest cmentarzem Nocnych Łowców. Często
leczą, nakładają pierwsze runy, grzebią zmarłych i takie tam. Co
ty tam jeszcze chciałeś wiedzieć? - Jace zamyślił się na
moment. Zauważył, że podczas jego wyjaśnień Clary i Hodge
zaczęli ze sobą po cichu rozmawiać. - A! Nie Valentino, tylko
Valentine. Wiem, słabe imię, nie to co moje. Przeliteruj
V-A-L-E-N-T-I-N-E. Otóż to jeden z najbardziej niesławnych Nocnych
Łowców. Jakieś dwadzieścia lat temu założył Krąg zrzeszający
młodych Łowców o skrajnie nacjonalistycznych poglądach względem
innych ras. Dążyli oni do ogromnych zmian w Clave. Wybuchła wojna
i na szczęście wygrała jasna strona mocy. Valentine został uznany
za zmarłego. Minął szmat czasu od obalenia Kręgu, Morgenstern, bo
to jego nazwisko jest już pewnie czterdziestoletnim dziadkiem. Można
by twierdzić, że jego zapał do przejmowania władzy i rewolucji
już nieco ostygł, ale jak widać skubany całkiem nieźle się
trzyma. Valentine jest też ojcem Clary. W sumie jakby się tak nad
tym dłużej zastanowić to można dostrzec podobieństwa
charakterów. Clarissa wie o tym od niedawna.
-Wychodziłoby na to, że mama
Clary była wczoraj w Nowym Jorku – zaczęła Izzy, zwracając na
siebie uwagę wszystkich. - Może gdybyśmy mieli jakieś wskazówki
moglibyśmy ją znaleźć. Clary pewnie byłaby w stanie przekonać
ją do powrotu a jeśli nie to przynajmniej wiedzielibyśmy więcej.
-Isabelle. Nie. Absolutnie
wykluczone! - zaprotestował Hodge. - Jocelyn pewnie jest teraz z
bandą Valentina. To doskonale wyszkoleni, dorośli Nocni Łowcy i
jest ich bardzo dużo. To niebezpieczne!
-Samobójcza misja... Kiedy
ruszamy? - zapytał sarkastycznie Jace za co zarobił kuksańca w bok
od swojej dziewczyny.
-Hodge, musimy coś zrobić!
Nie możemy czekać bezczynnie, aż oni wtargną do naszego
Instytutu. Wtedy będzie już za późno – młoda Lightwood zaczęła
się kłócić.
Puls Maxa zapewne znaczenie
odbiegał teraz od zdrowej normy. Serce chłopca biło tak szybko i
intensywnie, że prawie nie słyszał głosów z biblioteki.
Stojąc pod lekko uchylonymi
drzwiami nie dbał o to czy zostanie przyłapany a jeśli tak to
jakie będę tego konsekwencje. Chciał po prostu dowiedzieć się
czegoś. Czy jego rodzina w Idrisie była cała? Jak bardzo stawało
się niebezpiecznie? Co się właściwie dzieje? Kto odpowiada za
rewolucję?
Pytań miał wiele. Słyszał
całą rozmowę, więc po chwili miał też wiele odpowiedzi. Jednak
niektóre rzeczy wciąż były dla niego niejasne. Nie wiedział nic
o istnieniu Kręgu.
-Musimy to przede wszystkim
dobrze przemyśleć – Hodge jak zwykle zachowywał spokój mimo
gęstniejącej atmosfery. - To nie może być samobójcza misja. Może
i macie jakieś szanse na odnalezienie matki Clary, ale tylko z
dobrym planem.
-Więc, czy ktoś z obecnych
na sali ma jakiś pomysł? - zapytał Jace, a Maxwell natychmiast
wyczuł sarkazm, którego nie znosił u swojego starszego,
przyrodniego brata.
Chwilę później
dwunastolatek poczuł leciutkie łaskotanie na swoich łydkach. Zanim
zrozumiał co to było już za późno.
Church jak zwykle dumnym
krokiem wkroczył do biblioteki, jakby był najważniejszy w
pomieszczeniu a cała reszta tylko na niego czekała.
Drzwi uchyliły się nieco
bardziej i zanim chłopiec zdążył uskoczyć w bok padł na niego
promień światła oświetlający mrok korytarza.
-Max! - zganił go natychmiast
Wayland. - Podsłuchiwałeś?! Przecież wiesz, że nie powinieneś...
- Spokojnie – przerwała mu
Clary. - Max, wejdź. I tak musiałbyś się o tym wszystkim
dowiedzieć. Chcieliśmy ci oszczędzić zmartwień.
Słysząc łagodny i troskliwy
ton młody Lightwood nieśmiało wszedł do biblioteki i dołączył
do nich.
-Jak dużo słyszałeś? Wiesz
na czym stoimy? - zapytała Izzy.
-Tttak. Chyba słyszałem
wszystko.
-Wiesz co, jest dużo lepszy i
bezpieczniejszy sposób na podsłuchiwanie, taka jedna runa –
powiedziała Clarissa mrugając do niego porozumiewawczo. Szybko
jednak spoważniała przypominając sobie co zrobiła z kartką. Mimo
wcześniejszej wymiany zdań z Hodge'm wciąż była niepewna. Wzięła
głęboki oddech i po prostu wyrzuciła to z siebie – Muszę wam
coś powiedzieć ważnego. Chyba... chyba stworzyłam nową runę. To
było jakieś dziwne, ale jednocześnie bardzo naturalne i
podświadome. Narysowałam sobie jakiś wzór w szkicowniku. Gdy na
niego spojrzałam, instynktownie wzięłam do ręki stelę i zaczęłam
go wypalać. Potem papier jakby lekko za wibrował i... i kawałek
kartki zniknął.
Na dowód pokazała im
równiuteńki kwadrat, który zauważył wcześniej Jace.
Gapili się na świstek
papieru jakby był co najmniej Świętym Graalem. Potem w
zastanowieniu przybrali miny badaczy oglądających ciekawy okaz
naukowy.
Clary rysuje, tylko nie na swojej ręce, na kartce. |
-Jak mogłoby mi się wydawać?
Wiem, że ty średnio mi ufasz, ale nie kłamię.
-Może nam to pokażesz
Clarisso? - zaproponował nauczyciel. - Tak będzie dużo prościej i
szybciej.
Fray tylko odrobinę niepewnie
wzięła stelę i kolejną czystą kartę papieru. Odtworzyła
dokładnie taką samą runę z dokładnie takim samym efektem.
-Hmmm... Zastanawiające... -
zadumał się Hodge.
Właśnie kończyła ubieranie
się w wygodny stój do spania, gdy usłyszała pukanie do drzwi.
-Proszę – odparła, mając
pewne podejrzenie kto może stać za drzwiami.
Jace wszedł do pokoju. Też
był ubrany w coś na kształt piżamy. Jego długie włosy były
lekko mokre po prysznicu przez co kręciły się za uszami i na
karku. Jeśli codziennie chodził tak spać, to nie dziwne, że miał
takie loczki, powód wielu swoich narzekań.
-Ty tutaj? - zapytała z
rozbawieniem. - Czyżbyś się bał ciemności?
-Nie po prostu to był długi
i emocjonujący dzień. Pomyślałem, że może chciałabyś się
przytulić na dobranoc. Albo tak no wiesz, znowu spędzić ze mną
całą noc.
-Jasnee, jasne. Wmawiaj mi, że
ja chcę. A tak naprawdę to ty byś nie mógł sam zasnąć –
drażniła się z nim przywdziewając na twarz sarkastyczny
uśmieszek.
W głębi serca Clary cieszyła
się, że przyszedł. Rzeczywiście potrzebowała przytulić się do
niego, poczuć to przyjemne ciepło jego ciała, zasnąć wiedząc,
że Jace jest tuż obok.
Podszedł bardzo blisko i
pocałował ją. Pachniała owocowym mydłem i pastą do zębów.
Pocałunek był od razu mocny i zdecydowany. Przez całe pół dnia
nawet jej nie dotykał, tego właśnie mu było trzeba. Koniuszkiem
języka przejechał po jej rozchylonych wargach, jednocześnie
niwelując odległość między ich ciałami. Jace przejechał
delikatnie dłońmi po jej plecach jednocześnie przyśpieszając
ruchy warg. Znów ogarnęło go to elektryzujące uczucie rozlewając
się po jego ciele i rozpalając od środka.
-I vice versa –
odpowiedziała mu gdy w końcu się od siebie oderwali. Zmysłowo
oblizała przy tym wargi tak, że znów zapragnął ją pocałować.
Udaremniła to jednak wskakując pod kołdrę. - Padam z nóg.
Jace z szerokim uśmiechem
położył się tuż obok niej. Szczelnie objął swoją dziewczynę
ramionami a ona wtuliła się w niego z cichym westchnieniem.
-Dobranoc ruda – szepnął
całując ją w skroń po czym zamknął oczy.
-Dobranoc piękny – odparła.
Mimo, iż oddech Jace'a dawno
się wyrównał i on sam spał w najlepsze Clary wciąż nie zamknęła
oczu. Wpatrując się w pokój spowity mrokiem wciąż myślała o
swojej matce. Martwiła się o nią i pragnęła jej bezpieczeństwa.
Lecz chciała też wiedzieć dlaczego Jocelyn to zrobiła. Chciała
poznać odpowiedzi.
Nurtowało ją też
zakończenie rozmowy w bibliotece.
-Chyba mam pewien pomysł –
powiedział Hodge kilka godzin temu. - Muszę się jednak upewnić,
że to jest bezpieczne i wypali. Przemyślę to przez noc. A teraz
wszyscy spać.
ɤɤɤɤɤɤ
Więc, w końcu, nareszcie nowy rozdział. Tak, wiem kiedy był ostatni i za to przepraszam.
W maju mimo, że już pisaliśmy egzaminy gimnazjalne i powinni nam już dać spokój, mam jeszcze całkiem dużo roboty Postaram się pisać jak najwięcej, ale niczego nie obiecuję.
Jak myślicie co chce zrobić Hodge? Czyżby nowa zwariowana postać? Śmiało zgadujcie w komentarzach, z chęcią poczytam :)
Czytasz, zostaw po sobie komentarz.
To bardzo wiele dla mnie znaczy.
Czekam na wasze opinie i lecę pisać dalej, Ańćć.