sobota, 29 listopada 2014

Rozdział XIX Prawda



-Gdzie ja go cholery jestem?
Jace zaśmiał się pod nosem pomyślawszy, że Simon zna przekleństwa gorsze od „ja cie kręcę” i „kurka wodna”.
W tym właśnie momencie do sali weszli Isabelle i Alec. Chłopak miał na sobie dżinsy i granatową koszulkę zaś jego siostra ubrana była w ciemną, bardzo luźną sukienkę.
Simon wyglądał na jeszcze bardziej zdziwionego. Twarz najstarszego z rodzeństwa Lightwood zdobiła bowiem długa rana cięta. Posmarowana maścią w kolorze rdzy wyglądała jakby krwawiła.
-Może mi ktoś w końcu wytłumaczyć dlaczego tu jestem w tym... tym... miejscu – zapytał Przyziemny a jego głos wcale nie był już słaby.
Clary spojrzała porozumiewawczo na swoich przyjaciół po czym skłamała:
-Upiłeś się wczoraj i wzięliśmy cię do domu naszych przyjaciół, bo ich rodziców nie ma.
-Widziałem dopiero jedno pomieszczenie a już mogę stwierdzić, że ten wasz dom jest dziwny – powiedział Simon i przeciągnął wzrokiem po twarzach wszystkich. - Czy my w ogóle jesteśmy wciąż w Nowym Jorku? Taki pokój mógłby się znajdować w jakimś dworku na wsi.
Lewis jeszcze raz przyjrzał się obszernemu pomieszczeniu pełnemu staromodnych sprzętów medycznych. Jego wzrok napotkał czerwoną ranę na twarzy Lightwooda i w momencie przypomniały mu się wszystkie najgorsze sceny z horrorów jakie kiedykolwiek widział. A co jeśli przywieźli go tu żeby robić na nim jakieś eksperymenty? Co jeśli to jacyś szaleńcy i nie dożyje do jutra? Jego wzrok spoczął na Jace'cie. Blondyn miał odkryte tatuaże runiczne, patrzył prosto na twarz Simona spod przymrużonych oczu. Całość dopełniał chytry uśmieszek na widok, którego ciemnooki mimowolnie się wzdrygnął.
-Pamiętasz w ogóle coś z wczorajszego wieczoru? - zadał pytanie Alec.
Simon poruszył trybiki w swoim mózgu, które wyjątkowo pracowały dziś bardzo ociężale.
Podniósł się na łokciach i usiadł opierając się o ramę łóżka.
-Poszedłem z Maią do Pandemonium. I wy tam byliście. Wszyscy. Ty też Clary, okłamałaś mnie – rzucił jej dwu sekundowe spojrzenie w oczy kipiące ze złości. - Pokłóciliśmy się trochę. I chyba potem urwał mi się film.
-A nie miałeś może takiego dziwnego uczucia, jesteś dziesięć razy mniejszy i no... masz nie wiem … ogon, wąsy czy coś w tym stylu? - zapytał Jace idealnie wystudiowanym, obojętnym tonem.
Odpowiedź Simona została przerwana zanim się jeszcze zaczęła. Podbiegł do nich zdyszany Max w stroju treningowym.
-Alec, czekam na ciebie do półgodziny na dachu. Mieliśmy ćwiczyć równowagę na skraju gzymsu – powiedział do starszego brata z wyrzutem. - Poza tym przyszły dwie wiadomości. Jedna od Clave a druga od rodziców. Pewnie obie są o tym samym, czyli o tych zamieszkach, o których mówił Hodge. Właśnie Hodge wyszedł przed chwilą do Cichych Braci … - przerwał zauważając karcące spojrzenia całej czwórki i spojrzał na łóżko Simona. Brązowe oczy gapiły się na niego z szokiem. Max zorientował się że powiedział o kilka słów za dużo. - Oooo... Przyziemny się obudził...
-Może mi ktoś w końcu powiedzieć co się tu dzieje? - zapytał Simon i patrząc na Clary dodał – Chociaż raz mogłabyś nie kłamać. Czy całe twoje życie to jedno wielkie pieprzone kłamstwo?
Clarissa chciała zaprotestować, że nie udawała w ich związku, ale poczuła, że jego słowa były w całkowitą prawdą. Pomyślała o swoim ojcu, którego matka przed nią ukrywała, o tym że przez długie lata nie wiedziała o Świecie do którego przynależała. Niczego nie była w życiu pewna, tyle spraw dotyczących jej wciąż było niewiadomą.
„Całe twoje życie to jedno wielkie pieprzone kłamstwo”.
Nocni Łowcy spojrzeli po sobie. Mimy wszystkich mówiły, że jedynym wyjściem jest powiedzenie Simonowi prawdy.
-Dobra, ale jeśli nie uwierzysz i z krzykiem wyskoczysz przez okno to nie będzie nasza wina – zaczął Jace patrząc na niego z pozornym spokojem, pod którym kryła się złość. -Jesteśmy potomkami aniołów i ludzi, Nocnymi Łowcami. Jak sama nazwa mówi wychodzimy w nocy i polujemy niczym wampiry i wilkołaki – gdy Simon wzdrygnął się na te słowa na ustach blondyna pojawił się arogancki, pełen wyższości uśmiech.
Isabelle nie mogąc się powstrzymać wybuchnęła śmiechem, jej bracia i przybrana siostra też się zaśmiali.
Alec, którego cechowała dojrzałość i pedantyczność powiedział:
-Nie mocz proszę pościeli w rzeczywistości nie krzywdzimy ludzi, ale ich chronimy. Zabijamy demony i Podziemnych, którzy złamali prawo.
-Po jego minie wnioskuję, że pościel jest już dawno mokra – powiedział Jace. - Ale chyba najlepsze jest to, że zeszłej nocy byłeś zminiaturyzowana wersją siebie, czyli szczurem.
Simon przepełniony upokorzeniem i zdezorientowaniem podniósł się z łóżka, mówiąc:
-Co ?! Jezu, jesteście jacyś chorzy. Powinniście się leczyć albo ograniczyć proszki - gdy
Clary próbowała do niego podejść zatrzymał ja gestem ręki i słowami – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Chcę tylko jak najszybciej z tond spadać.
-Wierz mi też tego chcę – odezwał się Jace stając na drodze Przyziemnego. - Ale to nie takie proste. Musisz zostać tu do czasu aż Hodge, nasz nauczyciel cię zbada i pozwoli wyjść.
Simon zrobił krok do przodu, ale Alec dołączył do Jace'a co skutecznie zablokowało mu przejście.
-Nie możesz sobie iść – powiedział najstarszy. - Coś co wczoraj wypiłeś może mieć jakieś skutki uboczne i być zagrożeniem dla twojego zdrowia.
-Niepożądanym skutkiem ubocznym jest to, że znów się powiększył – rzucił Wayland złośliwe. - To albo go zwiążemy żeby nie mógł zwiać albo ktoś będzie go niańczył dopóki Hodge nie wróci.
-Alec nie może bo ma mnie dziś uczyć – powiedział szybko Max rezerwując brata dla siebie.
-Ja mogę go maksymalnie związać i uciszyć – zarządzał znów Jace. - A Clary, nie to nie najlepszy pomysł. Więc Izzy oprowadź proszę naszego drogiego gościa po Instytucie.
Przesadzony, diaboliczny uśmieszek przyniósł pożądany efekt, Simon wzdrygnął się.
-A co z wiadomościami z Clave? - zapytał Alec. -Może byśmy je chociaż przeczytali.
-Dokładnie, może to coś ważnego – zgodziła się Clary. - Max możesz się zająć Simonem przez jakiś czas. Może pokażesz mu swoją kolekcję książek -poprosiła.
-Ale przecież, ja tez powinienem wiedzieć o co chodzi! - zaprotestował dwunastolatek. - Przecież przechodzę szkolenie...
-Max jesteś jeszcze za młody, to poważne sprawy – powiedział Alec ganiącym tonem.
-Jestem na tyle dorosły, że Hodge mi ufa i to mnie poprosił żebym wam powiedział!- powiedział dotknięty chłopiec.
-Nie rób problemów tam gdzie ich nie ma. Nie możesz i już – Isabelle zakończyła dyskusję i razem ze starszym bratem wyszła. Jace zawahał się, ale też opuścił salę wiedząc, że Clary skutecznie podniesie Maxwella na duszy.
Dziewczyna dostrzegła błysk łez w ciemnych oczach najmłodszego z towarzystwa.
-Jesteś już dorosły i bardzo dojrzały, ale oni tego nie rozumieją – zaczęła łagodnie. - Oni byli tak samo traktowani przez rodziców, też nie mieli swobody. Poza tym teraz masz bardzo odpowiedzialne zadanie, musisz przypilnować Simona. Jak będzie próbował zwiać to oficjalnie pozwalam ci go obezwładnić. Potraktuj to jako egzamin żołnierzu.
Chłopiec mając zadanie do wykonanie uspokoił się. Clary wiedział, że gdy postawi przed nim wyzwanie, Max zrobi wszystko żeby udowodnić swoją wartość i nie zawieść.
-Tak jest generale! - krzyknął salutując i stukając piętą.
Clarissa z pewnością, że chłopiec czuje się już dobrze pobiegła za resztą.

Jace, Alec i Isabelle byli już przed drzwiami biblioteki gdy rudowłosa do nich dołączyła. Razem weszli do ogromnego pomieszczenia i w momencie postrzegli dwie białe koperty na długim stole.
Blondyn był przy nich tradycyjnie pierwszy.
-Która pierwsza od Clave czy od rodziców? – zapytał.
-Od Clave – powiedzieli wszyscy zgodnie.
Jace jednym sprawnym ruchem rozerwał kopertę. Wyjął i rozłożył białą kartkę formatu A4.

Zaczął czytać litery napisane schludnym, pochyłym pismem a reszta wstrzymała oddech z szokiem.


ɤɤɤɤɤɤ

Witajcie. Jak widzicie wróciłam z małym, kilkudniowym poślizgiem. Rozdział dzisiejszy, cóż pozostawia wiele do życzenia. Wybaczcie, ale nie potrafiłam naskrobać niczego lepszego a lepsze to niż nic. Gify dodam i błędy poprawię wieczorem. Co do konkursów to poszło mi dobrze, wyniki było spoko a przeszłam dalej tylko z WOS-u. 
Zapraszam was na mojego instagrama: http://instagram.com/ancyk_cyk . Obserwujcie i wciskajcie serduszka, żeby wiedzieć na bieżąco co u mnie.

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.

Pozdrawiam, Ańćć.

sobota, 25 października 2014

Zawieszam :'(

Tak więc jak już wiecie z tytułu z ogromnym smutkiem ZAWIESZAM BLOG.
Ale, ale nie martwcie się, tylko na około miesiąc. 
Przewiduję wrócić ok. 23 listopada, ew. kilka dni później.
Powód? Otóż w listopadzie biorę udział w 3 konkursach przedmiotowych (czyt. supertrudnych) z j.polskiego (pod przymusem, ale OK), z WOSu (też pod przymusem, ale nie OK) i z fizyki (zgłosiłam się sama i nie wiem co mnie opętało).
Motywacja na te konkursy jest i to duża, ambicji też nie brakuje, tylko mało czasu.
Do tego dochodzą też regularne lekcje i przygotowanie do Bierzmowania.

Przy okazji chcę wam podziękować.
Otóż, stuknęło 10 tyś. wyświetleń !
Bardzo, bardzo, ale to bardzo DZIĘKUJĘ WAM. 
To dla mnie coś naprawdę wielkiego a gdyby nie Wy wszyscy jak i każdy z osoba 
nie było by tego. 
Wielkie dzięki także za wszystkie wasze wspaniałe, miłe i budujące komentarze.

I jeszcze mam do was jedną ważną prośbę. 
Wcale nie musiałam zamieszczać tutaj tej informacji. 
I pisanie tego posta bardzo mnie zasmuciło.
Szanuje jednak Wasz czas i Wasze emocje, nie chcę (mimo, że to podbija mi statystykę) 
byście wchodzili tu tylko po to żeby się rozczarować
Proszę was żebyście uszanowali moją decyzję i zachowali się wobec niej z należytą kulturą.
Ja was szanuję i chciałabym żebyście i wy mnie szanowali.


Dziękuję, Przepraszam i do następnego za miesiąc, Ańćć <33

sobota, 4 października 2014

OP cz.1: „Popatrz jak wszystko szybko się zmienia. Coś jest, a później tego nie ma”

 „Popatrz jak wszystko szybko się zmienia.
Coś jest, a później tego nie ma”

popatrz jak wszystko szybko się zmienia,
coś jest, a później tego nie ma.
człowiek jest tylko sumą oddechów,
wiec nie mów mi że jest jakiś sposób.
chciałbym coś wiedzieć teraz na pewno,
to moja udręka, to jej sedno. wiem tylko,
że wszystko się zmienia, coś jest a później tego nie ma.
to nie ściema, każda historia ma swój dylemat,
ma swój początek i koniec jak poemat
~ Sydney Polak „Otwieram wino”

Stałam pogrążona w letargu, niezdolna do nawet najmniejszego ruchu. Po prostu istniałam tam, na tej konkretnej ulicy Nowego Jorku jako czysta materia, ciało. Mój duch był daleko od tego miejsca, w krainie rozpaczy i bólu. Moje mięśnie zastygły w bezruchu , niezdolne do jakiejkolwiek aktywności. Tylko moje płuca się poruszały, płytko, nieregularnie i łapczywie chwytając tlen.
Patrzyłam przed siebie, lekko zadzierając rudą głowę do góry. Widok był niewyraźny przez łzy a ból ogromy.
Mogłam tylko stać tam. Tylko patrzeć na płomienie. Na ogień, który z nieprzyzwoitym wręcz apetytem pożerał konstrukcję budynku. Trawił jego wnętrze, beton ścian, drewno paneli, ceramikę kafelków w kuchni i łazience, miękkie wypełnienie kanapy. Chłonął węgiel ołówka i farbę z prac moim i mojej matki.
Żywioł niszczył wszystko co miałam.
A ja mogłam tylko na to patrzeć. Nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam wbiec do środka i ratować swoją matkę. Nie mogłam cofnąć czasu i słów, które w złości wykrzyczałam niespełna godzinę temu.

-Dlaczego? Dlaczego mi to robisz?! - krzyczałam stojąc w przedpokoju, z trudem hamując łzy.
-To wszystko dla twojego dobra. Zrozum. Im mniej wiesz tym jesteś bezpieczniejsza – wytłumaczyła mama siląc się na spokój.
Znałam ją jednak dobrze i widziałam, że jest smutna i zrozpaczona tym, że bez przerwy drążę ten temat. Stała przede mną w korytarzu a światło późnego wieczoru, które przedzierało się przez okno uwydatniało zmarszczki i bruzdy na jej twarzy.
-Chcę poznać mojego ojca! Chcę wiedzieć kim jest, wiedzieć kim ja jestem! - po mojej twarzy spłynęło kilka łez przepełnionych gniewem i rozpaczą. Szybko jej starłam i zapytałam – Co w tym niby niebezpiecznego?
-To naprawdę może ci zagrażać. On może ci zagrażać.
-On ?! Więc pewnie jest mordercą albo terrorystą, że tak mnie przed nim bronisz.
-Nie mów tak! Nie masz pojęcia...
-A może jest gejem? I wstyd ci że zostawił cię samą z dzieckiem żeby mieszkać gdzieś we Francji ze swoim kochasiem?
-Clarisso! Nic nie rozumiesz.
-Chcę zrozumieć. Chcę wiedzieć, ale to TY nie dajesz mi szansy. Nienawidzę Cię!!
Wybiegłam z mieszkania, głucha na jej wołanie. Trzasnęłam drzwiami tak mocno, że ukruszył się kawałek tynku przy futrynie.


Teraz żałowałam. I to bardzo. Czemu zawsze żałujemy po fakcie? Zdajemy sobie sprawę, że postąpiliśmy źle dopiero wtedy gdy nie da się już nic naprawić. To frustrujące.
Oddałabym wszystko, pomijając fakt, że nie mam nic poza materiałową torbą i ciuchami na sobie, żeby moja mama stała teraz koło mnie cała i zdrowa. Żebym mogła ją przytulić, powiedzieć jej że przepraszam i że ja kocham.
Tymczasem stałam samotna. Wiatr raz po raz bezlitośnie chłostał moje wątłe ciało, powodując silne dreszcze. Łzy tworzyły czarną rzekę tuszu do rzęs na moich piegowatych policzkach. Nie wiedziałam co się stało z mamą, czy przeżyła. Nie miałam innej rodziny ani znajomych. Miałam tylko dwójkę przyjaciół Simona i Luka, który był właściwie przyjacielem mojej matki. Pójdę do któregoś z nich, oni na pewno mi pomogą. Ale teraz potrzebuję pobyć trochę sama.

Pół godziny temu ogień został ugaszony. 3O minut temu mój dom, wszystko co miałam zmieniło się z dzikich, szalejących płomieni w kupkę mokrego popiołu i gruzu.
Od 1800 sekund idę przed siebie. Nawet nie wiem gdzie teraz jestem. Rejestruję tylko lekką mżawkę, gęstą, matową ciemność i to że moje nogi się poruszają szurając po bruku.
Nagle zderzyłam się z czymś twardym. I na szczęście nie był to chodnik tylko męski tors. Uniosłam głowę do góry i ujrzałam oczy ciemne jak dzisiejsza noc. Tak czarne, że nie mogłam odróżnić źrenic i tęczówek mimo bliskiej odległości. Nieco niżej był zadarty noc i wąskie usta z chytrym uśmieszkiem. Spod kaptura czarnej bluzy widać było krótko obcięte, jasne włosy.
Powinnam zacząć się bać. Krzyczeć, odwrócić się na pięcie i uciekać. Ale nie miałam siły. Szczerze mówiąc to było mi wszystko jedno. Nie dbałam o to co się ze mną stanie. Chyba nawet byłam tak zdołowana, że wolałabym zakończyć swój żywot w tamtym momencie, co zresztą prawie się stało.
-No, no. Kogo my tu mamy. Młoda dziewczyna, pewnie dziewica. I to jeszcze taka śliczna – powiedział facet i wziął kosmyk moich rudych loków między swoje palce. Jego głos przyprawiłby mnie o dreszcze gdybym nie była wtedy tak obojętna na wszystkie bodźce.
-Daj mi spokój – poprosiłam cofając się o krok.
Przez litry łez mój głos był cichy, słaby i żałosny. Nic dziwnego, że facet się kpiąco roześmiał.
Położył obie dłonie na mojej szyi. Czułam jego palce na moich tętnicach. Przymknął oczy z rozmarzeniem i chyba wsłuchiwał się w rytm mojego pulsu. Powinien on gnać w szaleńczym tempie, ale był zaskakująco spokojny i równy. Mój oddech też mimo tego, że był trochę płytki.
Zdecydowanie potrzebowałam teraz adrenaliny.
Tymczasem facet zdjął ręce i mojej szyi i przesunął je w dół moich ramion. To chyba jakaś wysublimowana forma podrywu najpierw badasz jej puls żeby pokazać jak bardzo uważałeś na lekcji biologi, a potem obłapiasz ją.
Nieznajomy popchnął mnie na ścianę z tak wielką siłą, że aż straciłam dech. Jego uśmiech stał się mroczny i diaboliczny kiedy podchodził bliżej. Przysunął swoją twarz do mojej i już przygotowałam się na najgorsze. Zacisnęłam powieki i uroniłam kilka słonych łez. Nie wiedziałam już nad czym płaczę: nad sobą, nad tym wszystkim co straciłam czy nad moją matką. Może mi się poszczęści i mój od niedawna bezsensowny żywot zostanie dziś zakończony.
Oprócz sporej dawki adrenaliny potrzebowałam też dużo optymizmu lub antydepresantów.
Jednak nie poczułam żadnego ludzkiego dotyku na moim ciele. Poczułam tylko jak ciepłe, grube krople deszczu upadają na moje ciało i spływają po nim. To było tak bardzo przyjemne i błogie, że mogłabym położyć się teraz na zimnym bruku i cieszyć tym jednym dobrym momentem spośród tysięcy beznadziejnych.
Otworzyłam oczy. Zamiast zobaczyć pustą, ciemną przestrzeń ujrzałam przed sobą cztery postacie ubrane na czarno, oświetlone przez nikłe promienie księżyca. Dwoje, chłopak i dziewczyna, patrzyli na mnie chyba z troską. Pozostałe dwie osoby, chłopcy klęczeli na czyimś ciałem i z przerażeniem stwierdziłam, że należało ono do tego faceta, na którego wpadłam. Nareszcie poczułam jakiś bodziec i prawdziwą emocję. Przez sekundę cieszyłam się z wyrwania z otępienia, ale potem moim ciałem zawładną strach. Cała czwórka miała przy sobie długie bronie, jakby noże jarzące się słabym, niebieskim światłem.
O nie, teraz zaczynają się zwidy na skutek szoku.
Złapałam się z głowę, spojrzała w ziemię i pociągając nosem powiedziałam:
-Załatwiliście jego tego gościa żeby mieć mnie dla siebie? Sami psychopatyczni zbrodniarze w tej dzielnicy.
-Ty... ty nas widzisz? - dopiero po minucie usłyszałam odpowiedź w postaci zdumionego, dziewczęcego głosu.
-Ale przypał co? Czapki niewidki zostały z domu? - zapytałam i odważyłam się na nich spojrzeć.
Skąd miałam siłę na sarkazm po takim dniu. Coś jest ze mną zdecydowanie nie tak jak powinno, może nawet antydepresanty nie pomogą.
Cała czwórka stała teraz przede mną z oczami wielkości talerza satelitarnego i szczękami na ziemi.
Czułam się naprawdę beznadziejnie i tak też musiałam wyglądać bo dostrzegłam u nich współczucie.
-Chyba serio nas widzi. Co teraz? - zapytał czarnowłosy chłopak o niebieskich oczach, zupełnie jakbym stała pół metra przed nimi jako rzecz a nie jako żywa istota, człowiek.
-Weźmiemy ją do Instytutu – powiedział blondyn i w jego głosie usłyszałam nutkę władczości.
-Co?! Nie możemy! - krzyknął znów ciemnowłosy.
-Zobacz w jakim jest stanie. Widzi nas i nie możemy jej tak zostawić.
Wciąż zachowywali się jakbym nie stała tuż obok. Żeby raczyli w końcu zauważyć moją obecności i wzięli pod uwagę moje zdanie powiedziałam:
-Nigdzie z wami nie pójdę! Nie będę żadnym królikiem doświadczalnym w jakiś cholernym Instytucie.
Wszyscy roześmiali się i spojrzeli na mnie jakbym była idiotką. Pod ciężarem ich wzroku tak właśnie się poczułam.
-Widzicie nie chce z nimi iść. Sprawa załatwiona – stwierdził chłopak, który jeszcze się nie odzywał. Zauważyłam tylko że miał czarne oczy zupełnie jak trup na chodniku.
-Idziemy – zarządził czarnowłosy i wszyscy go posłuchali.
Objęłam się ramionami i osunęłam po ścianie budynku do samej ziemi, na której usiadłam. Poczułam, że deszcz już nie był przyjemny tylko zimny co wręcz bolało.
-Proszę chodź z nami – usłyszałam i rozpoznałam głos blondyna.
Kucnął przede mną i był tak blisko, że mogłam w ciemnościach zobaczyć niesamowity, złoty kolor jego tęczówek. Wyciągnął do mnie dłoń, ale zanim spoczęła ona na moim ramieniu odsunęłam się.
-Zostaw mnie – poprosiłam pociągając nosem. - Chyba lepiej by było gdybym tu teraz umarła. Nie wiem po co wciąż marnuję tlen. Samolubna ze mnie istota.
-Nie mów tak – powiedział chłopak łagodnie. - Spójrz na to z innej strony. Wdychasz tlen i wydychasz dwutlenek węgla, którym oddychają roślinki. Gdyby nie ty wszystko co zielone by obumarło.
Pewnie gdybym nie była tak aspołecznym żyjątkiem, może usłyszałabym „podryw na biologa” wcześniej. Najwyraźniej jest teraz supermodny.
Spojrzałam na twarz mojego rozmówcy. Była wyjątkowo piękna i łagodna jak na kogoś kto zabija ludzi na chodniku półmetrowym sztyletem. Mimowolnie uśmiechnęłam się na jego słowa.
-Zabiorę cię do Instytutu – powiedział błagalnym tonem, ale po chwili odezwał się z absolutną pewnością swoich słów. - Nie pozwolę by cokolwiek ci się stało.
Ten ckliwy moment, który przeżywałam z zupełnie obcym człowiekiem przerwały czyjeś donośne kroki. W ułamku sekundy długie ostrze rozbłysło w dłoni blondyna. Rzucił się na przeciwnika, co tylko potwierdziło moje przypuszczenia, że znalazłam się w dzielnicy pełniej zbrodniarzy.
Adrenalina wreszcie rozpaliła moje żyły. Czułam ją już kiedyś i wspaniale było móc doświadczyć tego jeszcze raz pomimo realnego niebezpieczeństwa.
Wstałam i pobiegłam ile sił w nogach ani razu nie oglądając się za siebie.



ɤɤɤɤɤɤ

Po długiej, długiej nieobecności przybywam do was z One Partem. Chcę was bardzo Przeprosić i prosić o to, żebyście się na mnie nie gniewali za to co było i za to co będzie. Przez ostatnie dwa tygodnie miałam chyba 6 sprawdzianów a kartkówkach już nie wspominając. Wolnych chwil miałam mało i każdą poświęcałam dla siebie na odpoczynek. Chyba jesteście w stanie to zrozumieć.
W ogóle jest to dla mnie nowa sytuacja. Zobowiązałam się do pisania tego bloga i muszę inaczej organizować swój czas. 

I jeszcze słówko o dzisiejszej notce. Obiecany OP o Clary. Może wam się wydać dołujący i dziwny. Bardzo skupiłam się na sile emocji i odczuciach. Czekam na wasze opinie i nie chcę niczego obiecywać, ale możliwe, że następna część pojawi się jutro. 

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.

Jeszcze żyjąca i skruszona Ańćć.

piątek, 12 września 2014

Rozdział XVIII Komplikacje

Podczas tworzenia rozdziału molestowałam ten kawałek <3


Clary wyszła z klubu z Simonem na rękach a za nią reszta jej przyjaciół. Rozejrzała się jednocześnie kuląc się z zimna gdyż chłodny wiatr smagał jej nieosłonięte nogi.
Przeszli zaledwie kilka metrów gdy tuż przed nimi wyrosło około 5 ogromnych postaci o ludzkiej posturze. W jednej sekundzie zatrzymali się a w rękach Nocnych Łowców srebrne ostrza zabłysnęły w blasku księżyca. Ich przeciwnikami byli dziś Wyklęci i chyba jeden demon, ponieważ odstawał posturą od pozostałych.
Maia odruchowo zaczęła przemieniać się w wilka. Jace lekko przykucnął gotowy do zaatakowania jednak zanim rzucił się na przeciwnika poczuł dotyk drobnej dłoni na ramieniu. Odwrócił się i ujrzał twarz Clary pokrytą niepokojem. Próbowała utrzymać Simona-szczura przy sobie. Jednak brązowe stworzonko wyrywało się, piszczało cicho i nie chciało się uspokoić.
-Nie dam rady tak walczyć – powiedziała Clary powstrzymując Simona przed ucieczką po jej barku.
Było jasne, ze czekała aż Jace coś zrobi albo podsunie jakiś pomysł. Nieskromnie przyznając Jace miał wiele pomysłów, naprawdę dobrych pomysłów, często tęż był mózgiem ich operacji. Niedaleko dostrzegł zaparkowany motocykl. I to nie byle jaki motocykl, Demoniczny Motocykl. Uśmiech wstąpił mu na usta. Pociągnął Clary w stronę pojazdu jednak zatrzymał ich Wyklęty. Jace błyskawicznie się z nim rozprawił dziurawiąc go długim sztyletem.
Simon znowu zapiszczał cicho i podrapał Clarissę po obojczyku. Starając się nie zwracać uwagi na ciepłą stróżkę krwi płynącej jej z zadrapania usiała na motorze za Jace'em. Chłopak odpalił pojazd i silnik wydał cichy, ale pełen mocy pomruk. Blondyn usiadł i ruszył przed siebie. Clary schowała Simona pod kurtką i zasunęła ją. Starając się ignorować protesty i próby ucieczki swojego zminiaturyzowanego chłopaka, objęła kierowcę w pasie.
Jeden z Wyklętych zaczął za nimi biec i krzyczeć coś. Rudowłosa obejrzała się przez ramię i mimo że Isabelle właśnie pokonała olbrzym, poczuła wyrzuty sumienia równie ogromne jak ciało opadające bez życia na chodnik. Zostawili swoich przyjaciół w tak trudniej sytuacji. Nawet Jace, który zwykle skupiał się głównie na sobie nigdy nie chciałby robić czegoś takiego. Nie poddałby się i nie uciekł jak ostatni tchórz gdyby go o to nie poprosiła. Zanim zaczęła się obwiniać o wciągnięcie w to Waylanda do rzeczywistości przywrócił ja pisk Simona i uczucie skołowania. Z lekkim opóźnieniem zdała sobie sprawę z tego, że obecne rewolucje w jej żołądku są spowodowane odrywaniem się od ziemi. Demoniczny Motocykl wznosił się coraz wyżej i wyżej a Clary zaciskała swoje ręce w pasie Jace'a coraz mocniej i mocniej. Zacisnęła powieki i zupełnie zapominając, o tym że może zgnieść Simona zmniejszyła odległość między swoją klatką piersiową a plecami blondyna do absolutnego minimum, którym były warstwy ich ubrań. Położyła głowę na jego ramieniu lekko się wtulając gdyż wyrzuty sumienia jej nie opuszczały.

Z ulgą zeskoczyła z siodełka motocykla zaraz gdy ten zatrzymał się na placu Instytutu. Od zgiełku Nowego Jorku oddzielał ją teraz wysoki, ceglany mur bez żadnych bajerów typu kamery , prąd czy czujniki ruchu. Pod butami miała miękką i trochę za długą trawę.
Ruszyła biegiem do budynku rozsuwając kurtkę. Wzięła Simona między swoje dłonie żeby chwyt był pewniejszy. Przez puste korytarze niósł odgłos jej szybkich kroków. Dzięki Izzy nauczyła się biec w butach na wysokim obcasie.
Zatrzymała się nie przed salą szpitalną a przed nosem zdziwionego Maxa. Złapała kilka płytkich oddechów zmęczona biegiem.
-Zawołaj Hodge'a do szpitalnej.
Dwunastolatek kiwnął głową i zniknął za rogiem. Wiedział, że byli na polowaniu i wiedział, że wiele takich akcji kończyło się w szpitalu.
Clary skręciła jeszcze tylko trzy razy, minęła siedem obrazów i pokonała kilkadziesiąt metrów po czym wpadła jak burza do pustej sali szpitalnej. Usiadła na jednym z wielu łóżek i lekko pogłaskała Simona. Pięć minut gapienia się w jego brązowy pyszczek do pomieszczenia wszedł Hodge a zaraz za nim Jace i Max. Jonathan właśnie kończył relacjonować wydarzenia wieczoru.
-Zostawiliście swoich przyjaciół i towarzyszy walki samych z wrogiem żeby ratować jakiegoś Przyziemnego? - zapytał Hodge patrząc na nich z dezaprobatą i starannie ukrytą złością.
-Tak – zaczęła Clary i sama się zdziwiła pewnością swojego głosu – ale to nie jest jakiś zwykły Przyziemny. To jest …
-Nie sprzeczajcie się. Trzeba mu pomóc – przerwał jej Max pokazując ręką na Simona.
-Dobrze. Więc, co z nim? - zapytał nauczyciel wzdychając.
-Nie wiemy nic poza tym, że jest szczurem, czyli w sumie zbytnio się nie zmienił – powiedział Jace. - Zawsze twierdziłem, że ma urodę gryzonia. Nie wspomnę już o jego stylu.
-Wypił drinka, zaczął kaszleć i się krztusić. A potem już go nie było – powiedział Clarissa puszczając mimo uszu „wytłumaczenie” Jace'a.
-Zawsze myślałem, że jak ktoś znika to robi „puf!” - wtrącił się blondyn pstrykając palcami. -A tu nie było żadnego wybuchu, rozbłysku czy czegoś w tym stylu. *
-Jeśli mam być szczery to nie wiem co możemy zrobić … - powiedział Hodge i znowu westchnął tym razem dłużej.
-A może go nakarmimy? - zaproponował Jace. - Zapomniałem wynieść śmieci, na pewno znajdzie w naszym koszu coś dla siebie.
Gdyby Clary nie miała Simona w rękach na pewno zdzieliłaby Waylanda w ramię. Max przez chwilę chciał ją wyręczyć, ale czuł do swojego starszego „brata” respekt. Zamiast tego dwunastolatek obrócił sprawę w żart mówiąc:
-Hej, mówiłaś, że jestem do niego bardzo podobny. Nie wiem czy mam się czuć urażony czy okłamany.
Zadziałało, wszyscy roześmiali się a atmosfera momentalnie się rozluźniła.

Hodge jednak znalazł sposób żeby pomóc Simonowi. Podał mu coś usypiającego i ułożyli go jeszcze w postaci szczura pod kołdrą, na łóżku. Nie mogli go przecież zamknąć w klatce mino, że Jace ostro argumentował za tym swoim pomysłem.

Następnego dnia rano Jace wstał bardzo wcześnie. Chciał iść potrenować, ale o tej porze mógł maksymalnie liczyć na sparing z symulatorem. Zabrał więc trochę swoich ubrań i udał się do sali szpitalnej. Zwykle nie był tak hojny, ale Simon miął szansę choć raz w swoich życiu dobrze, stylowo wyglądać. Musiał uczynić jego życie lepszym.
Przy jego łóżku zastał Clary co nie było zbytnim zaskoczeniem. Prawie odetchnął z ulgą, że nie będzie musiał siedzieć tu z nim sam. Gdy podszedł bliżej zobaczył, że spała w ubraniu na siedząco podpierając głowę na dłoni. Simon leżał bardzo blady i również nieświadomy. Wygladął już bardziej jak człowiek i był większy, ale dla Jace'a wciąż przypominał szczura. Teraz będzie go tak nazywał zamiast łasicy.
Blondyn postanowił obudzić Clary w jakiś wymyślny i zabawny sposób. Cichutko podszedł do niej. Lekko objął dziewczynę ramionami od tyłu i nachylił się by złożyć mocny pocałunek na jej policzku jednocześnie trochę wzmacniając uścisk. Poruszyła się i zaczęła budzić.
-Good Morning Sunshine - ( Dzień Dobry Słoneczko) wyszeptał wesołym tonem.
-Czego mnie ślinisz – powiedziała Clary zaspanym głosem i przetarła oczy. Siliła się na sarkazm i wydawała się być nieporuszona, ale zbyt dobrze ją znał i dostrzegł jej lekkie zawstydzenie.
-Po prostu chciałem żeby twój dzień zaczął się doskonale – odparł ze wzruszeniem ramionami siadając na łóżku obok.
-Wiesz, miałam kiedyś psa i też mnie tak budził – powiedziała przeciągając się. - Nie jest to moje najlepsze wspomnienie z dzieciństwa, więc niespecjalnie ci się udało.
-Miałaś psa? Nigdy nic nie mówiłaś.
-Nikt nie pytał – machnęła ręką.
-I co się z nim stało – Jace zadał kolejne pytanie.
-Przejechał go samochód.-
-To chyba muszę zacząć bardziej na siebie uważać – potarł palcami brodę udając zadumanego.
Ich rozmowę przerwał szelest pościeli. Oboje natychmiast spojrzeli na Simona.
Czarnowłosy odwrócił głowę i otworzył oczy. Clarissa niemal błyskawicznie złapała jego dłoń. Wyrwał ją zanim zdążyła coś powiedzieć. Zaspanym wzrokiem rozejrzał się dookoła.
-Gdzie ja do cholery jestem?


*Drobne nawiązanie do książki M.Granta „GONE Zniknęli. Faza pierwsza: Niepokój”.

ɤɤɤɤɤɤ

Oto jest rozdział numer 18. Miał być wczoraj, ale źle się czułam i przespałam popołudnie. Jeden dzień poślizgu chyba możecie mi wybaczyć? U mnie w szkole na razie całkiem nie źle, poza tym, że kończę lekcje o 14.55 czyli prawie godzinę później niż zawsze. A jak tam u was??
Wracając jeszcze do rozdziału to pisałam go na luźnych lekcjach i jak przepisywałam to nie miałam siły go poprawiać. Także mogą się pojawić liczne, drobne błędy i powtórzenia. Sorki ;)

Bardzo was proszę żebyście wszystkie pytania do mnie, do bohaterów itp. zadawali tam gdzie ich miejsce, czyli w zakładce Zapytaj.  Nie odpowiadam na komentarze pod postami, więc liczcie się z tym. Z góry dziękuję.

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.

Do następnego Ańćć.

czwartek, 4 września 2014

Rozdział XVII Pandemonium

Za inspirację do rozdziału podziękujmy American Authors za tą piosenkę.
Za tak późną porę rozdziału podziękujmy instytucji zwanej szkołą.


Ubrana w krótkie, skórzane spodenki, top z logiem Rolling Stonesów i kurtę Maia wykradała się ze swojego domu. Nie zdążyła nawet dojść do ulicy gdy usłyszała swoje imię. Jednak głos nie dobiegał od strony domu ani nie należał do jej rodziców.
-Maia, to ty? -rozpoznała Simona.
-Tak. Sorki, ale na śmierć zapomniałam, że się dziś umówiliśmy – powiedziała dziewczyna podchodząc bliżej. -Właśnie wykradłam się z domu i nie zamierzam tam teraz wracać, więc dzisiaj chyba nici z wymiany. Chodź ze mną do klubu.
Fray wybierała się tego wieczoru do Pandemonium. To miejsce było bardzo znane w Świecie Cieni z tego że mieszały się tam wszystkie rasy. Poza tym był to jeden z największych i najlepszych klubów w Nowym Jorku. Maia usłyszała wczoraj wieczorem jak Jordan mówi, że właśnie tam się dzisiaj wybiera i miała ogromną nadzieję spotkać go „zupełnie przypadkowo”.
-Czyli, że nie odzyskam swojej koszuli? - zapytał Simon.
-Chodź ze mną do takiego świetnego klubu Pandemonium – zaproponowała znowu likantropka. Wolała nie wybierać się tam sama.
-Nienawidzę tego miejsca. Nawet fakt, że poznałem tam moją dziewczynę tego nie zmienia – powiedział gestykulując. Stał w świetle latarni ulicznej i włosy opadające mu na czoło tworzyły cienie na jego twarzy. Ale nawet wtedy nie wyglądał mrocznie. Miał zbytnio delikatną urodę i chyba nawet gdy krzyczał wściekły wyglądał jak chłopczyk, którego ma się ochotę pociągnąć za policzek i przytulić.
-Chodź, rozerwiesz się trochę -zachęcała dalej nie zrażona jego ostrymi słowami.
-Nie, dzięki. Po koszulę przyjdę kiedy indziej – odpowiedział Simon i odwrócił się by odejść.
Nie zdołał jednak przejść nawet kilku kroków, bo Maia zatrzymała go łapiąc za nadgarstek.
-Proszę, nie chcę tam iść sama – powiedziała mając nadzieję, że mina zbitego pieska na nim zadziała.
-OK, ale nie na długo – zadziałała.

Simon i Maia weszli do Pandemonium coraz bardziej się denerwując. Przepychając się przez tłum ludzi i huk muzyki dotarli do baru i zamówili sobie coś do picia. Likantropka stanęła na placach i próbowała rozejrzeć się po sali. Jednak jej niski wzrost znów był przeciwko niej. Również stając na podwyższeniu nie dostrzegła Jordana. Chciała już zapytać o to swojego towarzysza, ale on wpatrywał się w jeden punkt przed sobą. Rysy jego twarzy powoli twardniały transformując spokój we wściekłość. Z ciekawości podążyła za jego spojrzeniem. Wpatrywał się z Clary, która właśnie zmieniała partnera do nieco dwuznacznego tańca z jakiegoś wysportowanego szatyna na Jace'a. Co?! Zaczęli ze sobą tańczyć nie szczędząc sobie dotyku. Zanim Maia zdała sobie sprawę co właśnie się stało i zanim zdążyła cokolwiek wymyślić Simon już ruszył przed siebie rozpychając się łokciami.


Nocni Łowcy jak zwykle obstawili swoje pozycje. Tyle, że tym razem Clary ruszyła na parkiet, widząc to Jace poszedł z nią. Taniec był bardzo męczący, ale oni byli przyzwyczajeni do dużego wysiłku. Tańczyli zarówno ze sobą jak i z innymi zupełnie obcymi ludźmi albo nie ludźmi.
Po parunastu minutach Alec dał im znak, że namierzył szkodliwego demona. Wszyscy ruszyli, więc do ustronnego, zaciemnionego rogu klubu.
Clary i Jace pokonali już ponad połowę drogi, ale nagle przed nimi wyrosły dwie postacie, umyślnie blokując im przejście. Chłopak w sztruksowej kurtce i dziewczyna ubrana w top z ustami i językiem. Poznali w nich Maię i Simona. Likantropka mówiła mimiką swojej twarzy „przepraszam” i „współczuję”. Simon zaś był naprawdę porządnie wkurzony. Całe jego oblicze aż emanowało wściekłością. Clarissa jeszcze go takim nie widziała. Nie sądziła w ogóle, że tak niewinnie wyglądająca, wręcz słodka istota jest zdolna do tak ogromnej złości.
-Jesteś chora tak? -zapytał Simona takim głosem, że jego dziewczyna niemal się wzdrygnęła.
-No... Taaak... Byłam – odparła Clary jąkając się.
-Serio? Nie mogłaś mi po prostu powiedzieć prawdy? Zniósłbym nawet to, ze już nie chcesz ze mną być, ale nie takie kłamstwo! - krzyknął Przyziemny mocnej zaciskając ręce na szklance z drinkiem.
-Simon. To nie tak! - odpowiedziała. - Chodźmy na zewnątrz, wytłumaczę ci wszystko.
-Nigdzie z tobą nie pójdę. Jakbyś nie zauważyła to jestem na ciebie wściekły. Bardzo wściekły!- krzyknął. Trudno było nie dostrzec jego złości.
Maia w sumie miała rację, nawet gdy się denerwował wyglądał łagodnie i niewinnie.
-Ona naprawdę była poważnie chora – wtrącił się Jace.
-A kim ty właściwie jesteś? - zapytał go ciemnowłosy patrząc na niego z niemal odrazą. - Po tym tańcu jaki razem odstawiliście na pewno nie jesteś jej „kuzynem”.
-Simon, posłuchaj – poprosiła Clary i próbowała ukryć zażenowanie tym, że widział to wszystko co wyprawiała na parkiecie. - Byłam chora. Ja się tu wcale nie bawię, tylko pracuję. Musiałam tutaj dziś przyjść chodź wcale nie czuję się doskonale.
-Pracujesz? Jako kto niby? Nie sądzisz, że to trochę za późno na przyznawanie mi się, że jesteś zdzirą czy tam striptizerką?
Na te słowa ręka Clary poczuła bardzo silną potrzebę spotkania się z czerwonym ze złości policzkiem chłopaka. Ale nie w czułym geście, wręcz przeciwnie. Jej drobna dłoń z ogromną siłą wymierzyła Simonowi siarczysty policzek. Aż się zachwiał przechylając szklankę z nietkniętym drinkiem. Sekundę później chyba cały klub usłyszał przeraźliwy krzyk Isabelle. Stoją zaledwie metr dalej z urwanym oddechem wpatrywała się w ogromną plamę na swojej krwistoczerwonej sukienkę do ziemi z rozcięciem kończącym się w połowie uda. Spojrzała na winowajcę i gdyby jej wzrok mógł zabijać byłoby już po nim. Jednak Simon całkiem zdrów odwzajemnił jej spojrzenie bez cienia poruszenia.
-Taa. Wszystkie dziewczyny poznaje przez plamienie im ubrań – zaśmiał się Jace pod nosem, ale i tak wszyscy to usłyszeli. Dodał więc głośniej – Mogłem się o to założyć. Wygranych nigdy za wiele.
-Przez to całe zamieszanie straciliśmy nasz cel – powiedział Alec gestykulując i uważając na słowa przez obecność Przyziemnego. - Możemy albo czekać na kogoś następnego w nadziei, że jeszcze nas nie poznali albo już teraz stąd spadać.
-Nie – powiedziała Izzy. - Przyszliśmy tu po coś i bez tego na pewno stąd nie wyjdziemy.
-Aaa... - powiedział Simon tym razem z jadem. - Więc jesteście złodziejami?
Clary chciała znów go spoliczkować ale nie zdążyła bo uprzedziła ją Isabelle stojąca najbliżej.
A potem był tylko kompletny chaos. Stali w sześcioosobowej grupie pośrodku spoconym, tańczących ludzi. Jace śmiał się jakby miał atak głupawki. Alec rozglądał się po sali chyba szukając czegoś. Izzy krzyczała na Simona, który stał i popijając drinka skupiał się tylko na gniewnym patrzeniu na Clary. Maia raz po raz przepraszała swoją kuzynkę za kłopoty utrzymując, że nie miała pojęcia, że się tu spotkają. Natomiast Clarissa wodziła oczami między nimi wszystkimi. W momencie gdy miała krzyknąć „Spokój” usłyszeli dławiący kaszel Simona. Wszystkie pięć par oczu spoczęło na jego wątłej sylwetce. Kaszel był bardzo mocny Chłopak trząsł się i krztusił. A ułamek sekundy później już go nie było. Po prostu zdematerializował się, zniknął. Na ziemi została tylko kupka jego ubrań, która niespodziewanie się poruszyła.
Clary zmartwiła się i zdezorientowana podbiegła do pozostałości po swoim chłopaku. Uklękła i delikatnie dotknęła jasnej sztruksowej kurtki. Z kołnierza koszuli wychylił się maleńki pyszczek jakiegoś stworzonka. Ktoś krzyknął zaskoczony, ale Clary wzięła niewielkiego szczura na ręce i przytuliła do siebie głaskając. Słyszała już o różnych tego typu sytuacjach jednak będą tego naocznym świadkiem z trudem zamknęła swoje usta i schowała oczy z powrotem do orbit. Wstała z Simonem na drżących dłoniach.
-Och, moje biedactwo. Biedny Simon, wszystko będzie dobrze, obiecuję – mówiła patrząc na niego jakby ostatnie dziesięć minut nie istniało.
-Ja bym go tak nie żałował - odezwał się Jace. - Pewnie to jedyny moment w jego życiu, kiedy zbliżył się do drugiej bazy. * Poza tym zasłużył sobie na to tym co dzisiaj zrobił.
-Hodge – wyszeptała Clarissa puszczając mimo uszu uwagę blondyna. Dodała głośniej – Trzeba go natychmiast zabrać do Hodge'a. On na pewno będzie wiedział co zrobić.
Zanim ktokolwiek jej odpowiedział odwróciła się i ruszyła do wyjścia.

-Jasna cholera – zaklął pod nosem gdy ruda przechodziła koło baru, czyli miejsca jego pracy.
Zamiast trupa niosła na rękach malutkie zwierzątko chyba szczura. Jak zwykle musiał spieprzyć coś bardzo ważnego. Rozejrzał się jeszcze raz po klubie mając nadzieję, jednak ujrzy tego trupa na którym dzisiaj zależało jego drugiemu pracodawcy, ale niestety nie udało się. Przeklął jeszcze kilka razy własną głupotę i nieporadność tym razem w myślach.
Szef na pewno będzie niepocieszony, ba! będzie wściekły. Jutro na sto procent nie ominie go kara.
Zniknął na zapleczu za barem i w ciemności dotarł do małego pokoiku.
-Chłopcy nie udało się. Zamienił się w szczura – powiedział do dryblasów, którzy z trudem mieścili się w pomieszczeniu. - Ruda właśnie z nim wyszła, reszta pewnie też. Jeszcze macie szansę ich złapać na zewnątrz.
Wrócił do baru a odpowiedzi usłyszał tylko liczne, ciężkie kroki i gwałtowne trzaśniecie drzwiami.

*Cytat z Darów Anioła


ɤɤɤɤɤɤ

Jakieś zaskoczenie wydarzeniami tego rozdziału? Wiem, że ta sytuacja ze szczurem jest żywcem wyjęta z książki, ale nie mogłam się powstrzymać przed napisaniem tego xdd.
Macie jakieś, jakiekolwiek przypuszczenia co do następnych wydarzeń? Z chęcią poczytam, nie wstydźcie się. Wybaczcie mi te gify ale nie mam innych pomysłów ...
Jutro mam kartkówkę z wartościowości, ale poświęcam się i piszę dla was rozdział. Wiec jak będzie słaba ocena to bierzecie za to odpowiedzialność xdd. (Joke, of curse)

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.

Pozdrawiam, przeklinam szkołę i czekam na wasze opinie, Ańćć.

sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział XVI Przyjaciel



Kolejnym minusem runy przywiązania było to że po jakimś czasie osoby powiązane mogły znać uczucia a czasem nawet myśli innych, z którymi byli połączeni. To wszystko z zależało od wrażliwości oraz empatii i bywało z tym naprawę różnie.
-Ty też tego chciałeś. To ty zacząłeś się przysuwać – powiedziała Clary z oskarżeniem wyciągając palec wskazujący w kierunku jego piesi.
-Tak, chciałem – przyznał jej szczerze. - Ale ja to inna historia, bo Ty Clarisso w przeciwieństwie do mnie, masz chłopaka.
Spojrzała na niego tak że gdyby oczy mogły zabijać to leżał by już martwy. Otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała. Pokręciła przecząco głową jakby się zawiodła. Widział jak bardzo była teraz wściekła, ale nie żałował tego co zrobił.
-Wiesz co rozmyśliłam się. Idę do siebie – powiedziała, odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku wyjścia.
Zatrzymała się jednak tuż przed drzwiami, ponieważ przed jej oczami znów stanęły obrazy ze snu. Stwierdziła, że jednak zbyt bardzo się boi.
Odwróciła się i ruszyła przez pokój. Jace siedział już w pełni ubrany na skraju swojego łóżka i uśmiechał się. Ten uśmiech był tak pełen wyższości i bezczelny, że cała jej wściekłość powróciła w ułamku sekundy ze zdwojoną siłą. Mina Waylanda zdawała się mówić „Nie zrobisz tego. Zbytnio się boisz, jesteś za słaba. Spróbuj się położyć beze mnie i nie wybuchnąć płaczem”.
Znowu ruszyła w stronę drzwi tyle że tym razem wyszła. Przeszła jedynie kilka kroków i zatrzymała się tuż za rogiem. Wściekła na Jace'a ale też na siebie i bezradna oparła się plecami o ścianę, jej drobne dłonie zacisnęły się w pięści. Z trudem powstrzymała się przed wyżyciem na jakimś niewinnym i bezbronnym przedmiocie. Odchyliła głowę do tyłu i wlepiła wzrok w misternie rzeźbiony, drewniany sufit. Wzięła kilka głębokich wdechów by się uspokoić. Zamachnęła się rękami i uderzyła z impetem w ścianę za sobą. Głuchy odgłos poniósł się echem po pustych korytarzach.
Zaczęła nerwowo chodzić w tę i z powrotem. Liczyła kroki i zastanawiała się co ma teraz zrobić.
„Jak mogłam być taka głupia i dać się ponieść chwili. Ale jakiej słodkiej chwili... Był tak blisko mnie, czułam od niego mocny zapach mydła i pary. Wilgotne włosy wpadały mu od oczu i uroczo się kręciły nadając mu wygląd cherubinka.”
Zorientowała się że przestała iść i zadumała nad niewątpliwym pięknem Jace'a. Skarciła się w myślach i znów zaczęła krążyć po korytarzu.
Pięćdziesiąt trzy kroki później podjęła decyzję by iść do niego, wygarnąć mu i zostać, bo tego właśnie potrzebowała.
Dwa kroki później w stronę jego pokoju przypomniała sobie jego uśmiech i jednak zawróciła.
Trzydzieści osiem kroków i cztery soczyste przekleństwa później usłyszała cichutki śmiech i podniosła oczy do góry.
-Przestań, bo wydeptasz dziurę w podłodze – powiedział spokojnie Jace jakby ostatnie dziesięć minut nie istniało.- A tego by nie chciał, bo ten korytarz prowadzi praktycznie wszędzie i odcięłabyś mnie tym od świata. Chyba nie chcesz żebym umarł z głodu, pragnienia i nudy zupełnie sam w moich czterech ściana – powiedział unosząc brwi i pokazując kciukiem za siebie. - Poza tym ta wykładzina to zabytek. Ma chyba z osiemdziesiąt lat nie ?
Patrzyła na niego z gniewną miną podczas tego całego monologu. Kontynuował jakby tego w ogóle nie zauważał. W końcu przerwał w połowie wyrazu i skrzyżował ręce na piersi. Zmniejszył odległość, która ich dzieliła o kilka kroków.
-Wiem, że się boisz – zaczął łagodnie. - Nie chcę tego. Chodź, już późno. Powinniśmy się położyć, bo jutro wybieramy się na polowanie.
Wyciągnął do niej dłoń, ale jej nie ujęła. Nawet na nią nie spojrzała. Odetchnął więc głęboko i cofnął rękę zrezygnowany.
-Będę grzeczny. Bardzo grzeczny. Obiecuję. Słowo harcerza. No może nie harcerza … Hmm. Słowo najlepszego, najskuteczniejszego i najprzystojniejszego Łowczy Demonów.
Demonstracyjnie uniósł do góry prawą dłoń. Prychnęła by się nie roześmiać. Wciąż była na niego zła.
-I najskromniejszego – mruknęła mijając go i kierując się z powrotem do pokoju.
Nawet nie próbował ukryć zadowolonego uśmiechu.
Jace wygodnie rozłożył się na wznak swojej połowie łóżka jednak Clary położyła się bokiem, plecami do niego na samym skraju.
-Tylko spróbuj mnie dotknąć choćby małym palcem to połamię twoją najlepszą, najskuteczniejszą, najprzystojniejszą i najskromniejszą osobę – powiedziała Clary zanim zasnęła.
Jace zanim zasnął uśmiechnął się ciesząc się w myślach, że nazwała go tymi wszystkimi przymiotnikami w stopniu najwyższym.

Z błogiego snu wyrwał ją ostry dźwięk budzika. Przetarła oczy jednak nieprzyjemny odgłos wciąż nie milknął. Jace spał jak zwykle jak zabity. Za nim na szafce nocnej stał i hałasował budzik. Nawet nie próbowała prosić blondyna żaby wyłączył urządzenie. Musiał mieć naprawdę cholernie mocny sen skoro tak wkurzający dźwięk go w ogóle nie ruszał. Clary przesunęła się kawałek i wyciągnęła rękę w stronę czasomierza. Jednak nie dosięgła. Przesunęła się więc jeszcze dalej i w końcu udało jej się wyłączyć budzik.
Zadowolona, ale też zasapana znów opadła na poduszkę.
Usłyszała cichy śmiech Jace'a.
-Nie spałeś? - zapytała Clarissa z wyrzutem.
-Obiecałem, że będę grzeczny. Nie przewidziałem jednak, że będziesz się na mnie kładła.
-Wcale się na tobie nie kładłam – zaprotestowała uderzając go lekko w ramię. - Nie mogłam dosięgnąć budzika. W życiu nie słyszałam równie irytującego dzwonka. Przypomina zdychające zwierze. *
Jace roześmiał się jeszcze bardziej a Clary mu zawtórowała. Nie należała do osób, które długo żywią urazę. Poza tym nie oczekiwała przeprosin od Jace'a. On chyba w ogóle nie znał słowa „Przepraszam” nawiasem mówiąc. Ostatni wieczór po prostu posłała w zapomnienie, uznając przy tym że bardziej zawiniła.
-Możesz przestać … się chichrać … - poprosiła rudowłosa i sama z trudem opanowała śmiech.
-Czemu? - zapytał patrząc na nią. - Śmiech to świetna broń w walce przeciwko temu szaremu, zrytemu światu.
Widząc, że Clary jest już poważna wyciągnął do niej dłonie pod kołdrą. I zaczął ją łaskotać. Przez blisko pięć minut miotała się po łóżku wybuchając kolejnymi salwami śmiechu i błagając go by przestał. Jednak Jace wciąż poruszał palcami w górę, w dół i na boki.
-Jonahanie Wayland! - usłyszeli krzyk od strony drzwi. Oboje znieruchomieli. - Oddawaj mi w tej chwili mój lakier … - progu stała wściekła Isabelle. Jednak złość została zastąpiona przez zdziwienie gdy zobaczyła ich tej dość dziwnej sytuacji, roześmiany Jace pochylał się nad równie wesołą Clary i trzymał ręce na jej talii. Mało tego leżeli oboje na jego łóżku. Izzy pobierała swoja żuchwę z podłogi i dokończyła zdanie. - … do włosów.
-Isabelle nie mam twojego lakieru – powiedział Jace unosząc brwi. Puścił Clary i usiadł obok niej.
Isabelle z ulgą przyjęła fakt, że oboje są w ubrani. Byłoby jeszcze dziwnej.
-Przeszkodziłam? - zapytała krzyżując ręce na piersi. Była zdeterminowana by uzyskać odpowiedź.
-Nie – powiedziała lekko zawstydzona Clary w tym samym momencie, w którym Jace powiedział „tak”.
-Idę ma śniadanie. Jestem strasznie głodny – powiedział Jonathan wstając.
-Chwila, chwila – zatrzymała go Isabelle unosząc ręce. - Wytłumaczycie mi o co chodzi? Bo jakoś chyba spływa po was fakt, że właśnie leżeliście razem w jednym łóżku robiąc... Nawet nie wiem co.
-Spaliśmy – powiedział Jace i zaśmiał się z miny Lightwood.
-OK. Spaliście razem, w jednym łóżku? – spytała Izzy a gdy oboje skinęli głowami dodała -I tylko mnie to dziwi? Ja za wami nie nadążam...
Blondyn otworzył usta żeby coś powiedzieć jednak Clary go wyprzedziła.
-Och, Izzy później wszystko ci wyjaśnię. Ale teraz chodźmy już na to śniadanie.

-Dobra. A teraz się tłumacz – powiedziała Isabelle tonem nie przyjmującym sprzeciwu.
Położyła na łóżku Clary kilka albo raczej kilkanaście sukienek i usiadła obok nich.
-Więc, miałam straszny koszmar. I bardzo się bałam potem znowu zasnąć. Pokój Jace'a był po prostu najbliżej więc poszłam do niego – wytłumaczyła rudowłosa umyślnie wybierając najbardziej niewinną i okrojoną wersję wydarzeń.
-A ta sytuacja w której was przyłapałam? - zapytał Izzy. - Obejmował cię i oboje byliście tacy zadowoleni i w ogóle.
-Rano Jace'a coś bardzo rozbawiło. A że ja byłam poważna to zaczął mnie łaskotać. Wiesz jakie mocne mam łaskotki. Tak wyszło – powiedziała Clary wzruszając ramionami jakby jej to w ogóle nie obeszło.
-Czyli, że nic się między wami nie wydarzyło? - czarnowłosa zadała kolejne pytanie a w jej głosie dało się wyczuć lekką nutkę rozczarowania.
-Nic a nic – zapewniła ją Clary.
-Powiedzmy, że ci wierzę – mruknęła Izzy. - A teraz musimy ci wybrać jakąś sukienkę na dzisiejszy wieczór.
Clarissa cicho jęknęła i nabrała ochoty by pobiec do łazienki zamknąć się w niej. Jej przyjaciółka w przeciwieństwie do niej samej, uwielbiała ubrania, zwłaszcza sukienki. Dla Izzy mierzenie góry ciuchów było czystą przyjemnością, dla Clary wymyślną torturą.
Isabelle miała w sobie wiele cech zwykłej Przyziemnej szesnastolatki. Energia i wesołość, którą wręcz promieniowała, fascynacja ubraniami, kosmetykami, dodatkami i chłopcami. Jednak chyba żadna nastolatka nie miała gracji z jaką poruszała się Izzy, wyniosłości spojrzenia, zadziorności uśmiechu, hartu ducha i uporu.

Tuż przed godziną 18 Clary skończyła ostatnie przygotowania do polowania. Miała na sobie ciemno granatową sukienkę z paskami pasujących kolorystycznie cekinów, którą włożyła pod przymusem. Kreacja miała cienkie ramiączka i kończyła się mniej więcej w połowie uda. Do tego rudowłosa uzbroiła się jeszcze w skórzaną ramoneskę i całą masę sztyletów oraz buty na obcasie. Poprawiła jeszcze swoje rozpuszczone włosy i sprawdziła czy nie rozmazał jej się makijaż, który był dziełem Izzy.
Wyszła ze swojego pokoju. Zobaczyła Jace'a idącego do foyer w długiej skórzanej kamizelce z kapturem, która zaskakująco dobrze leżała na jego zbyt szczupłej sylwetce.
Dogoniła go po chwili. Przywitał ją uśmiechem.
-Jak wyglądam? - zapytała odwzajemniając gest.
Zmierzył ją od stóp do głów powolnym spojrzeniem, które sprawiło, że się ogarnęło ją gorąco.
-Eee... Nie najgorzej – odparł sarkazmem markując zachwyt.
-Wow. Jace, ty to wiesz jak prawić kobietą komplementy.
-Ok. Wyglądasz ładnie – przyznał.
-Uuuu. Wolniej, bo chyba się rumienię.
-Chodźmy, mamy robotę – powiedział przewracając oczami i skręcając w kierunku schodów.



* Cytat i sytuacja z budzikiem zaczerpnięta z „Pięknej katastrofy”. Dla tych co kojarzą: Travis <33



ɤɤɤɤɤɤ

Bardzo was przepraszam, że musieliście tak długo czekać. Jednakże wena mnie troszkę opuściła. Poza tym czytała Hopeless i miałam pewne obowiązki.
Rozdział jest dość długi i nieskromnie napiszę, że jestem z niego zadowolona.
Gify dodam później, bo teraz muszę lecieć oglądać inauguracyjny mecz Mistrzostw Świata. Polska ! Biało-Czerwoni!

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.

Pozdrawiam i życzę miłych, ostatnich chwil wolności, Ańćć.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Rozdział XV Spotkania

Ten dzień był wyjątkowo ciepły jak na jesień na wschodnim wybrzeżu, nad oceanem. Dlatego też Maia miała na sobie tylko dżinsy, trampki i bluzkę z rękawem do łokci.
Chciała skorzystać z ładnej pogody więc postanowiła iść pieszo. Szybkim krokiem przemierzyła Most Williamsburg a potem kolejne ulice do Chinatown. Wolała inaczej wykorzystać to popołudnie, ale jako członkini sfory miała obowiązek stawić się w siedzibie. Uzbierała ostatnio trochę oszczędności i miała zamiar kupić sobie kilka dawno wypatrzonych rzeczy. 
Wpadła więc na półgodziny na opuszczony komisariat. Większość czasu przeznaczyła na wpatrywanie się w doskonałość nowego w sforze Jordana. Miał jasnobrązowe, gęste włosy i piwne oczy. Był cholernie przystojny i miał 19 lat co znaczyło, że był od niej o trzy lata starszy. Mogła się więc tylko na niego pogapić, bo po pierwsze on nigdy by się nie umówił z takim dzieciakiem jak ona a po drugie gdyby jej ojciec się dowiedział miałaby przechlapane. Jordan był członkiem watahy, więc ukrywanie się przed Luke'em byłoby naprawdę trudne.
Kilka minut po godzinie 15 wyszła i udała się w górę Manhattanu a konkretniej do Manhattan Mall. Po drodze wstąpiła jeszcze do Starbucksa po swoją ulubioną latte.
Na jednym ze skrzyżowań poczuła nagłe zderzenie. Wpadł na nią jakiś chłopak na oko w jej wieku. Połowa jej kawy wylądowała na prawie nowej, jasnej bluzce.
-Popatrz co narobiłeś! - krzyknęła, ale gdy zobaczyła urocze dołeczki w policzkach i ciemne, kręcone włosy chłopaka nie potrafiła się na niego wściekać. - Ale wielka plama. To się nigdy nie spierze..
-Przepraszam. Naprawdę bardzo cię przepraszam. Zagapiłem się – ciemnowłosy zaczął przepraszać i proponować pomoc.
Maia przyjrzała mu się i znalazła rozwiązanie.
-Dawaj koszulę – rozkazała wskazują na ciemnozieloną flanelę w kratę.
-Co? Jest nowa...
-Daj, przecież ci ją oddam.
Koszula chłopaka, który jak się okazało miał na imię Simon, była na nią o wiele za duża. Sięgała Mai do połowy uda a rękawy musiała spora wywinąć by odnaleźć swoje dłonie, ale zakrywała plamę i to się liczyło.
Wyglądała w niej trochę śmiesznie, więc gdy w centrum handlowym niespodziewanie wpadła na swoją kuzynkę, Jace' a i jakąś nieznaną sobie Nocną Łowczynię, Wayland wybuchnął głośnym śmiechem.
-Fajna koszula – skomentował i prawy kącik jego ust powędrował do góry. - Mniejszych nie było? Albo damskich?

Ułożył całą masę toreb z zakupami na ławkę tak by wszystkie stały po czym oparł się o filar i odetchnął z ulgą, jakby właśnie przebiegł maraton.
-Tak naprawdę to jest męska koszula – przyznała się z uśmiechem. - Jakiś chłopak na mnie wpadł i wylałam sobie kawę na bluzkę i dlatego mam na sobie jego koszulę.
Dziewczyny patrzyły na nią rozbawione, ale w głowie Clary coś świtało. Mała czarna jaskółka tuż nad lewa kieszenią wyglądała znajomo. Identyczną koszulę miał na sobie Simon podczas kolacji w jego domu.
-I zakosiłaś jakiemuś obcemu facetowi koszulę? Tak po prostu? Na ulicy, w biały dzień? - zapytała Isabelle, jak się okazało, unosząc brwi.
-Po pierwsze nie obcemu, bo ma na imię Simon. A po drugie nie zakosiłam. Oddam mu ją, wymieniliśmy się numerami – odparła Maia wzruszając ramionami.
-Simon? - zadziwiła się Clary. -Ciemne, kręcone włosy, dołeczki w policzkach, okulary, brązowe oczy?
-Hmm... Tak a co?
-No nie mogę – zamiast Clary odezwał się Jace. Wyglądał na rozbawionego kiedy kręcił głową jakby czemuś nie dowierzał. - Ciekawe czy on wszystkie dziewczyny poznaje plamiąc im ubrania.
-Jeśli tak, to nie obraź się Clary, ale ja wcale nie chcę go poznawać. Jestem mocno przywiązana do swoich ciuchów – powiedziała Izzy i pogładziła materiał swojej błyszczącej, srebrnej spódniczki.
-Ej, znacie go? - zapytała zdezorientowana Maia.
-Tak. To jej chłopak – odpowiedziała jej Isabelle wskazując na Clary.
-Hej, nic nie mówiłaś, że masz chłopaka – oskarżyła ją żartobliwie kuzynka. - Może mogłabym oddać tą koszulę tobie?
-Raczej nie – odparła szybko Clarissa. - Nie spotkamy się w najbliższym czasie.
-Stało się coś? Pokłóciliście się? - zapytała likantropka ze szczerym zmartwieniem.
Clary opowiedziała wydarzenia ostatnich dni. Gdy pokazała im runę przywiązania Izzy też była nieźle zdziwiona. Wszystkie dziewczyny spojrzały na Jace'a wkurzone a w odpowiedzi otrzymały tylko szeroki uśmiech pełen triumfu.


Clarissa gotowa do snu położyła się do łóżka. Ledwo opuściła powieki a już przed jej oczami pojawiły się urywki wczorajszego koszmaru. Momentalnie jej serce zaczęło szybciej bić a drobne dłonie lekko się trząść. Wstała i szybko poszła do pokoju Jace'a.
Isabelle może i potrafiła ją pocieszyć i poprawić jej humor, ale na pewno nie uspokoiła by jej na tyle żeby mogła zasnąć. Max był jeszcze za mały i sam się bał. A z Alekiem nie była aż tak blisko by mu się zwierzać i wypłakiwać w ramionach. Poza tym oni o niczym nie wiedzieli, więc został tylko Jace. Ale gdyby miała wybór to pewnie wybrałaby właśnie jego. Dobrze pamiętała to uczucie bezpieczeństwa i akceptacji gdy ją przytulał, kojący głos gdy ją pocieszał i łagodny dotyk, którym ją uspokajał.
Spodziewała się że nie będzie jeszcze spać więc zapukała. Chłopak zamiast powiedzieć jej „Proszę” otworzył drzwi i gestem ręki zaprosił ją do środka. Właśnie wyszedł spod prysznica i jego długie do brody włosy były mokre przez co również wydawały się ciemniejsze. Miał na sobie tylko bawełniane spodnie od piżamy i przez moment Fray nie mogła oderwać wzroku od jego umięśnionego torsu i ramion.
Stanęła kilka metrów od drzwi i starała się na niego nie patrzeć, mimo że był tuż obok. Zauważył, że jej ręce się trzęsą, więc podszedł do niej na odległość półtora kroku i położył dłonie na ramionach dziewczyny.
-Clary spójrz na mnie – poprosił łagodnie.
Nie posłuchała, więc chwycił jej podbródek i delikatnie odwrócił jej twarz ku swojej.
-Co się stało? - jego głos był spokojny i kryło się w nim zmartwienie.
-Nic. Po prostu się boję. Znowu – odparła i chciała spojrzeć w kierunku podłogi, ale uniemożliwił jej to.
-Nie masz czego – zapewnił. - Nie pozwolę by cokolwiek ci się stało.
Ich oczy się spotkały i oboje zastygli w bezruchu myśląc tylko o bliskości drugiej osoby i o tym elektryzującym uczuciu. Odrobinę zmniejszyli odległość dzielącą ich twarze.
Jace pochylił się jeszcze bardziej na co Clary zamknęła oczy i lekko rozchyliła wargi w oczekiwaniu na pocałunek.
Ich usta dzieliły milimetry. Jace musiał użyć całego swojego zdrowego rozsądku i doszczętnie wykorzystać siłę woli by się odsunąć.
Przez chwilę przyglądał się twarzy dziewczyny i widząc jej wyraz lekko się zaśmiał. Clary słysząc to otworzyła oczy i wyglądała na lekko zdezorientowaną.
-Chciałaś tego pocałunku – wyszeptał Jace.


ɤɤɤɤɤɤ

Wiem, że krótki. Wiem, że beznadziejny. Wiem, że o niczym. Wiem, że zakończenie nie takie jakbyście chcieli. Pozostaje mi jedynie mieć nadzieję, że nie zasnęliście gdzieś w połowie i że nie zrobiliście wielkiej dziury w ekranie gdy Jace jednak się odsunął. Oni będą razem, obiecuję, ale jeszcze nie teraz. <Niedługo> Jak już wspominałam nie lubię rozdzielać takich par, więc "robię problemy" zanim są razem.

Czytasz, zostaw po sobie komentarz.

To wiele dla mnie znaczy.


Cześć, pa, hej, Ańćć.