Nocni
Łowcy!
W
związku z licznymi zamieszkami i powstaniami szczególnie w Idrisie,
Europie i Azji, o których większa część z was niestety już wie, Najwyższa Rada Clave zmuszona jest do ogłoszenia stanu
nadzwyczajnego i stanu gotowości bojowej.
W
związku z powyższym NRC wydaje następujące oświadczenia:
- Każdy pełnoletni Nocny Łowca, pełnoprawny członek Clave zostaje zobligowany do stawienia się w siedzibie głównej w możliwie jak najkrótszym czasie.(W przypadku niedyspozycji np. zdrowotnej należy poinformować o tym pisemnie)
- Każdy Podziemny i uzbrojony Przyziemny stanowi bezpośrednie zagrożenie. Należy zachować szczególną ostrożność w kontaktach z innymi rasami. W razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa dopuszcza się użycie środków wyjątkowych – będą traktowane jako samoobrona.
- Surowo zabrania się wszelkich kontaktów z rebeliantami i osobami zamieszanymi w powstania i walki. Jest to traktowane jako spiskowanie przeciwko Clave i udział w powstaniu.
- O niepokojących zachowaniach, sytuacjach i osobach wzbudzających podejrzenia należy bezzwłocznie powiadomić Clave.
- Od tego momentu należy szczególnie zwracać uwagę na stan uzbrojenia i wyposażenia, zwłaszcza na ilość broni. Rebelianci podejrzani są o kradzieże i przywłaszczenia broni nefilim, w związku z czym zaleca się na bieżąco kontrolować stan wyposażenia.
Każda
niesubordynacja i złamanie lub niepodporządkowanie się powyższym
zasadom będzie postrzegane jako zdrada stanu i surowo karane.
Z
poważaniem
Najwyższa
Rada Clave
Minister
Bezpieczeństwa
Jace
powoli odłożył list na stół, jednak podobnie jak reszta nie
przestał się w niego wpatrywać.
-Wow.
Środki wyjątkowe? - zdziwiła się Izzy. - Musi być naprawdę
gorąco. Ostatni raz gdy można było używać środków wyjątkowych
zakończyło się to chyba wojną z Kręgiem.
-Strasznie
ogólny ten list. Napisali tyle informacji jakby już im palili
siedzibę – narzekał Jace. - Mogli by napisać jakieś szczegóły.
Mogę się założyć, że Robert i Maryse też będą oszczędni w
słowach.
-Pomijając
fakt, że pewnie napiszą to samo powtarzając tysiąc razy
„uważajcie na siebie” i „to niebezpieczne” - dodała
Isabelle.
-Otwieramy?
- zapytał Jace biorąc do ręki kopertę.
-Chwileczkę
– poprosił Clary. -Simon jest Przyziemnym. Chyba powinniśmy go
wypuścić zanim oskarżą nas o konspirację...
-Bez
obaw. Simon raczej nie jest niebezpieczny ani uzbrojony –
powiedział Wayland ze złośliwym uśmieszkiem. - Nie wygląda mi
też na rebelianta.
-A
Maja i Luke? Powinni wiedzieć – kontynuowała Clarissa.
-To
ryzykowne spotykać się z wilkołakami – stwierdził Alec. -
Clary, naprawdę nie warto. Oni pewnie już wiedzą.
Jace
tym razem już bez pytania rozerwał mniejszą, również białą
kopertę. Były w niej dwie zgięte na pół kartki. Jedna miała
format A4, druga była znacznie mniejsza. Jace z nadzieją otworzył
każdą z nich. Rozczarował się gdy jedną z nich napisali Robert i
Maryse a drugą matka Clary. Sam nie wiedział czemu wciąż liczył
na jakieś wieści od swojej biologicznej rodziny. Szczerze wątpił
by ktokolwiek z jego dalszej rodziny wiedział o jego istnieniu. Gdy
w dzieciństwie mieszkał z ojcem na uboczu, bez sąsiadów i
przyjaciół nie znał wielu ludzi, Swojej matki praktycznie nie
pamiętał, miał 5 lat gdy zmarła. Każde wspomnienie o niej było
mgliste i odległe, oprócz jednego szczegółu. Niesamowitych
złotych oczu wpatrujących się w niego zawsze z tą samą mieszanką
miłości i niepokoju.
Jego
ojciec Michael Wayland nie należał do ludzi szczególnie rozmownych
ani też wylewnych, dlatego syn nie dowiedział się od niego zbyt
wielu rzeczy zanim 7 lat temu wyszedł z domu i już nie wrócił.
Mimo iż szanse na kontakt z biologiczną rodzina były na Jace'a
bardzo niewielkie znów poczuł falę zalewającego go rozczarowania
i smutku. Zapłonęła w nim także zazdrość. Lightwoodowie może i
nie byli idealną rodziną, ale mieli siebie nawzajem. Clary i
Jocelyn też nie miały najlepszej relacji, zwłaszcza patrząc przez
pryzmat niedawno odkrytych tajemnic, jednak na pewno darzyły się
miłością i nie były zupełnie samotne. Dodatkowo Clary miała
jeszcze Luka, Natalie i Maię.
Jace
od dawna nie miał nawet tego. Był przybranym synem i bratem a to
nie to samo. Chodź nie powinien narzekać na miejsce i rodzinę w
której się znalazł to zawsze czuł się gorszy, niechciany.
Może
i był jednym z najlepszych Nocnych Łowców i świetnym zabójcom
demonów, ale wciąż był dzieckiem, człowiekiem
-Tssa.
Praktycznie to samo. Dodali tylko, że mamy uważać na siebie a
szczególnie na Maxa i że czekają na Aleca w domu państwa
Penhallow.
-Powinniśmy
mu powiedzieć – przyznał niechętnie Alec, zawsze rozsądny i
odpowiedzialny.
-Clary
może ty mu to przekażesz? - zapytała czarnowłosa.
Gdy
nie doczekała się odpowiedzi cała trójka spojrzała w miejsce
gdzie jeszcze przed minutą stała Clary.
-Pójdę
jej poszukać. Mam tylko nadzieję, że nie zrobiła niczego głupiego
– powiedział sarkastycznie Jace kierując się do wyjścia.
-To
ja przejmę Simona. Trochę pozwiedzamy – powiedziała Izzy idąc w
ślady przybranego brata.
-Idę
się przygotować do podróży – mruknął Alec gdy stali już w
drzwiach z nadzieją, że go nie usłyszą.
Ostatnim
pomieszczeniem do którego wszedł Jace była sala muzyczna ulokowana
na końcu głównego korytarza drugiego piętra. Ujrzał drobną
sylwetkę i burzę rudych włosów tradycyjnie przy oknie. Clary
pewnie wybrała ten pokój z nadzieją, że tutaj nikt jej nie
znajdzie. W sumie miała sporo racji, blondyn przemierzył prawie
całą mieszkalną część Instytutu zanim znalazł się tu. Lubił
tu przebywać, ponieważ zazwyczaj był tu sam z pianinem, muzyką,
świetną akustyką i własnymi myślami. Znajdowały się tutaj
jeszcze inne sprzęty i instrumenty, jednak Jace uwielbiał fortepian
i pianino.
Podszedł
do niej. Lata treningów i praktyki w zawodzie mordercy sprawiły ze
jego kroki były ciche jakby się skradał nawet jeśli tego nie
robił.
Gdy
niezauważony znalazł się z jej plecami, nie mógł się
powstrzymać. Położył jej dłonie na ramionach jednocześnie
mówiąc głośne BU!
Zaśmiał
się gdy Clary podskoczyła i krzyknęła z zaskoczenia. Nie
odwracając się wymierzyła mu solidny cios z łokcia w żebra.
Mimo, że naprawdę zabolało nie przestał się śmiać.
-Masochista
– mruknęła Clarissa patrząc na niego. - Wayland, kiedyś
naprawdę nie wytrzymam i będę musiała cię zabić.
-Możesz
próbować – zadrwił Jace. - Powodzenie życzę.
Gdy
wzięła głęboki oddech i nie odpowiedziała na zaczepkę, chłopak
uspokoił się.
-Tak
nagle wyszłaś. Coś się stało? - zapytał tym Wayland z troską.
Clary
bez słowa, otworzyła zaciśnięte w pięść palce i podała mu
małą karteczkę papieru.
Jace
czytając z każdym słowem coraz bardziej marszczył brwi.
Clarisso,
muszę
zrobić coś ważnego. Wybacz mi.
Proszę
o nic nie pytaj i nie próbuj mnie szukać.
Przepraszam
jeśli nie wrócę. Dbaj o siebie i uważaj. Robi się coraz
niebezpieczniej.
Bardzo
Cię Kocham,
Mama.
-Tylko
tyle? To dziwne -stwierdził Jace. - Wiesz o co chodzi?
-Nie
mam zielonego pojęcia – odparła Clary wpatrując się w panoramę
Manhattanu.
-Spróbujesz
się dowiedzieć? – zapytał znów blondyn.
-Sama
nie wiem. Ty pewnie radziłbyś mi zrobić wszystko nawet jeśli to
niebezpieczne i głupie. Ale może lepiej pozwolić jej odejść.
Clary
westchnęła ze smutkiem. Odwróciła się na pięcie i usiadła przy
pianinie przodem do klawiszy, tyłem do przyjaciela.
Jace,
który praktycznie nie miał rodziców, nie mógł się z nią
zgodzić. Znał ból straty i nie nikomu go nie życzył.
-Clary,
wiesz, że najgorszą rzeczą jest pozwolić odejść komuś kogo się
kocha bez walki. Powinnaś chociaż spróbować.
Usiał
obok niej, tak blisko, że ich ramiona i nogi stykały się na całej
długości.
-Nie
wiem co mam teraz zrobić... - zaczęła Clary a w jej głosie
wyraźnie było słychać smutek i bezradność. - Ta dziwa wiadomość
i jeszcze Simon mnie nienawidzi...
-Wiesz...
Czasami faceci sami nie wiedzą czego chcą. - Jace próbował ją
pocieszyć. - Więc, kiedy facet mówi, że cię nienawidzi to może
wcale cię nie nienawidzi albo rzeczywiście cię nienawidzi albo...
Normalna
osoba potrzebowała by chwili by zrozumieć pokręconą mowę Jace'a,
ale Clarissa załapała wszystko od razu. Może nie była normalna? A
może po prostu znała Jace'a Waylanda Lightwooda lepiej niż samą
siebie.
-Wiesz,
chyba tyle mi już wystarczy – przerwała mu w połowie zdania. -
Czuję się bardziej zdezorientowana niż wcześniej. Jace, przykro
mi to mówić, ale psychologa raczej z ciebie nie będzie...
-Ej!
- blondyn przerwał jej w odwecie udając urażonego. - Jak możesz
tak mówić?! Właśnie wszystkie moje plany zawodowe legły w
gruzach. Wielkie dzięki.
Gdy
dziewczyna nie odpowiedziała mu w podobnym, ironicznym tonie, ba!
Wcale mu nie odpowiedziała, wyznał:
-Chciałem
cię pocieszyć, ale skoro i tak mi się nie udało to powiem ci
prawdę. My faceci nie jesteśmy tak przewrotni i pokręcenie jak wy
kobiety. Więc, jeśli koleś mówi, ci że cię nienawidzi to na 90%
tak właśnie jest. No, dobra, na 99%.
Gdy
rudowłosa zaśmiała się cicho kamień spadł z pozornie zimnego
serca Jace'a. Udało się, poczuła się lepiej.
Clary
odrobinę zmieniła pozycję na miękkim stołeczku i prawdopodobnie
przez przypadek otarła się o niego w kilku miejscach.
Spojrzał
w jej oczy, lecz po chwili spuścił wzrok na klawisze pianina. Z
nabożną czcią przejechał długimi, kościstymi palcami po białych
i czarnych przyciskach. Nie mógł i nie chciał walczyć z pokusą
zagrania dla niej pewnej piosenki. Sam uwielbiał ten utwór, za
każdym z wielu razy kiedy go grał myślał tylko i wyłącznie o
Clary. Pewnie dlatego, że tekst opisywał jego uczucia względem tej
niesamowitej, rudej dziewczyny. ( >>Piosenka<<)
Zaczął
grać. Jego palce, stworzone do pianina, z łatwością trafiały w
odpowiednie klawisze. Czyste dźwięki tworzyły piękną melodię. W
myślach Jace dodał słowa, tak ważne dla niego, mając nadzieję,
że kiedyś odważy się wypowiedzieć je na głos.
Clary
przymknęła oczy rozluźniając się i rozkoszując muzyką.
Wszystkie jej troski i zmartwienia zostały zdmuchnięte jakby
zwiędłe liście przez wiatr tej piosenki.
Oboje
poczuli się lekko, ich serca przepełniło szczęście.
Jace
zagrał ostatni raz refren i zebrał się na odwagę by dołączyć
do niego słowa:
-There's
only one thing to do
Three
words for you I love you
There's
only one way to say
Jego
głos był czysty, melodyjny i równie piękny jak muzyka, która
wypływała spod jego palców. Ale w tamtym momencie nie głos, nie
melodia a słowa zwróciły uwagę Clary. Czuć było w nich
prawdziwe emocje. Jakby na zaproszenie magicznych słów „I love
you” przysunęła się by być jak najbliżej niego. Jego pięknego
ciała, niesamowitych oczu, słodko-sarkastycznego charakterku i jego
ust. Jego ust, które właśnie wyznawały jej miłość. Nagle
zapragnęła je pocałować. Przeszło jej przez myśl dlaczego nie
chciała tego wcześniej albo czemu w przeszłości ukrywała tą
chęć.
Gdy
skończył śpiewać, spojrzał jej w oczy. Zatonęła w bezkresnym
morzu płynnego złota.
Jace
najwyraźniej też zapragnął ją pocałować, bo już sekundę
później zniwelował odległość dzielącą ich usta do zera. W
końcu to zrobił. I to było tak wspaniałe jak sobie wyobrażał a
nawet bardziej.
Najpierw
pocałunek był delikatny, słodki i lekki niczym wata cukrowa. Ale
po chwili emocje, które Jace tłumił w sobie tak długo w końcu
znalazły ujście. Objął bladą szyję Clary obiema rękami,
przyciągając ja jeszcze bliżej i rozchylając usta. Ona zaś
wsunęła dłonie w jego włosy i odwzajemniała każdy detal
pocałunku.
*Refren piosenki 1,2,3,4 by Plain White T's
*Refren piosenki 1,2,3,4 by Plain White T's
ɤɤɤɤɤɤ
I jak zaskoczenie? Zadowoleni? Ciekawi co dalej? Ja trzy razy tak!
Szczególnie zdziwiona jestem długością rozdziału, bo to ponad 1750 słów !
Moment poprzedzający pocałunek trochę bardzo chaotyczny, ale chyba jesteście mi to w stanie wybaczyć ;)
Nie mam zielonego pojęcia kiedy następny rozdział. Nie chcę też nic obiecywać, jeśli nie jestem pewna czy spełnię tą obietnicę. Mam już najważniejsze wydarzenia do końca pierwszej części (tak, spontanicznie zdecydowałam się podzielić opowiadanie) W sumie cieszę się że dopiero teraz napisałam ten rozdział, bo kto wie co wymyśliłabym wcześniej. A z tego pomysłu jestem bardzo zadowolona.
Czytasz, zostaw po sobie komentarz.
To bardzo wiele dla mnie znaczy.
Czekam na wasze opinie, Ańćć