„Popatrz jak
wszystko szybko
się zmienia.
Coś
jest, a później tego nie ma”
„popatrz
jak wszystko szybko się zmienia,
coś jest, a później tego
nie ma.
człowiek jest tylko sumą
oddechów,
wiec nie mów mi że jest
jakiś sposób.
chciałbym coś wiedzieć
teraz na pewno,
to moja udręka, to jej
sedno. wiem tylko,
że wszystko się zmienia,
coś jest a później tego nie ma.
to nie ściema, każda
historia ma swój dylemat,
ma
swój początek i koniec jak poemat”
~ Sydney Polak „Otwieram
wino”
Stałam pogrążona w letargu,
niezdolna do nawet najmniejszego ruchu. Po prostu istniałam tam, na
tej konkretnej ulicy Nowego Jorku jako czysta materia, ciało. Mój
duch był daleko od tego miejsca, w krainie rozpaczy i bólu. Moje
mięśnie zastygły w bezruchu , niezdolne do jakiejkolwiek
aktywności. Tylko moje płuca się poruszały, płytko,
nieregularnie i łapczywie chwytając tlen.
Patrzyłam przed siebie, lekko
zadzierając rudą głowę do góry. Widok był niewyraźny przez łzy
a ból ogromy.
Mogłam tylko stać tam. Tylko
patrzeć na płomienie. Na ogień, który z nieprzyzwoitym wręcz
apetytem pożerał konstrukcję budynku. Trawił jego wnętrze, beton
ścian, drewno paneli, ceramikę kafelków w kuchni i łazience,
miękkie wypełnienie kanapy. Chłonął węgiel ołówka i farbę z
prac moim i mojej matki.
Żywioł niszczył wszystko co
miałam.
A ja mogłam tylko na to
patrzeć. Nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam wbiec do środka i
ratować swoją matkę. Nie mogłam cofnąć czasu i słów, które w
złości wykrzyczałam niespełna godzinę temu.
-Dlaczego? Dlaczego mi to
robisz?! - krzyczałam stojąc w przedpokoju, z trudem hamując łzy.
-To wszystko dla twojego
dobra. Zrozum. Im mniej wiesz tym jesteś bezpieczniejsza –
wytłumaczyła mama siląc się na spokój.
Znałam ją jednak dobrze i
widziałam, że jest smutna i zrozpaczona tym, że bez przerwy drążę
ten temat. Stała przede mną w korytarzu a światło późnego
wieczoru, które przedzierało się przez okno uwydatniało
zmarszczki i bruzdy na jej twarzy.
-Chcę poznać mojego ojca!
Chcę wiedzieć kim jest, wiedzieć kim ja jestem! - po mojej twarzy
spłynęło kilka łez przepełnionych gniewem i rozpaczą. Szybko
jej starłam i zapytałam – Co w tym niby niebezpiecznego?
-To naprawdę może ci
zagrażać. On może ci zagrażać.
-On ?! Więc pewnie jest
mordercą albo terrorystą, że tak mnie przed nim bronisz.
-Nie mów tak! Nie masz
pojęcia...
-A może jest gejem? I
wstyd ci że zostawił cię samą z dzieckiem żeby mieszkać gdzieś
we Francji ze swoim kochasiem?
-Clarisso! Nic nie
rozumiesz.
-Chcę zrozumieć. Chcę
wiedzieć, ale to TY nie dajesz mi szansy. Nienawidzę Cię!!
Wybiegłam z mieszkania,
głucha na jej wołanie. Trzasnęłam drzwiami tak mocno, że
ukruszył się kawałek tynku przy futrynie.
Teraz żałowałam. I to
bardzo. Czemu zawsze żałujemy po fakcie? Zdajemy sobie sprawę, że
postąpiliśmy źle dopiero wtedy gdy nie da się już nic naprawić.
To frustrujące.
Oddałabym wszystko, pomijając
fakt, że nie mam nic poza materiałową torbą i ciuchami na sobie,
żeby moja mama stała teraz koło mnie cała i zdrowa. Żebym mogła
ją przytulić, powiedzieć jej że przepraszam i że ja kocham.
Tymczasem stałam samotna.
Wiatr raz po raz bezlitośnie chłostał moje wątłe ciało,
powodując silne dreszcze. Łzy tworzyły czarną rzekę tuszu do
rzęs na moich piegowatych policzkach. Nie wiedziałam co się stało
z mamą, czy przeżyła. Nie miałam innej rodziny ani znajomych.
Miałam tylko dwójkę przyjaciół Simona i Luka, który był
właściwie przyjacielem mojej matki. Pójdę do któregoś z nich,
oni na pewno mi pomogą. Ale teraz potrzebuję pobyć trochę sama.
Pół godziny temu ogień
został ugaszony. 3O minut temu mój dom, wszystko co miałam
zmieniło się z dzikich, szalejących płomieni w kupkę mokrego
popiołu i gruzu.
Od 1800 sekund idę przed
siebie. Nawet nie wiem gdzie teraz jestem. Rejestruję tylko lekką
mżawkę, gęstą, matową ciemność i to że moje nogi się
poruszają szurając po bruku.
Nagle zderzyłam się z czymś
twardym. I na szczęście nie był to chodnik tylko męski tors.
Uniosłam głowę do góry i ujrzałam oczy ciemne jak dzisiejsza
noc. Tak czarne, że nie mogłam odróżnić źrenic i tęczówek
mimo bliskiej odległości. Nieco niżej był zadarty noc i wąskie
usta z chytrym uśmieszkiem. Spod kaptura czarnej bluzy widać było
krótko obcięte, jasne włosy.
Powinnam zacząć się bać.
Krzyczeć, odwrócić się na pięcie i uciekać. Ale nie miałam
siły. Szczerze mówiąc to było mi wszystko jedno. Nie dbałam o
to co się ze mną stanie. Chyba nawet byłam tak zdołowana, że
wolałabym zakończyć swój żywot w tamtym momencie, co zresztą
prawie się stało.
-No, no. Kogo my tu mamy.
Młoda dziewczyna, pewnie dziewica. I to jeszcze taka śliczna –
powiedział facet i wziął kosmyk moich rudych loków między swoje
palce. Jego głos przyprawiłby mnie o dreszcze gdybym nie była
wtedy tak obojętna na wszystkie bodźce.
-Daj mi spokój – poprosiłam
cofając się o krok.
Przez litry łez mój głos
był cichy, słaby i żałosny. Nic dziwnego, że facet się kpiąco
roześmiał.
Położył obie dłonie na
mojej szyi. Czułam jego palce na moich tętnicach. Przymknął oczy
z rozmarzeniem i chyba wsłuchiwał się w rytm mojego pulsu.
Powinien on gnać w szaleńczym tempie, ale był zaskakująco
spokojny i równy. Mój oddech też mimo tego, że był trochę
płytki.
Zdecydowanie potrzebowałam
teraz adrenaliny.
Tymczasem facet zdjął ręce
i mojej szyi i przesunął je w dół moich ramion. To chyba jakaś
wysublimowana forma podrywu najpierw badasz jej puls żeby pokazać
jak bardzo uważałeś na lekcji biologi, a potem obłapiasz ją.
Nieznajomy popchnął mnie na
ścianę z tak wielką siłą, że aż straciłam dech. Jego uśmiech
stał się mroczny i diaboliczny kiedy podchodził bliżej. Przysunął
swoją twarz do mojej i już przygotowałam się na najgorsze.
Zacisnęłam powieki i uroniłam kilka słonych łez. Nie wiedziałam
już nad czym płaczę: nad sobą, nad tym wszystkim co straciłam
czy nad moją matką. Może mi się poszczęści i mój od niedawna
bezsensowny żywot zostanie dziś zakończony.
Oprócz sporej dawki
adrenaliny potrzebowałam też dużo optymizmu lub antydepresantów.
Jednak nie poczułam żadnego
ludzkiego dotyku na moim ciele. Poczułam tylko jak ciepłe, grube
krople deszczu upadają na moje ciało i spływają po nim. To było
tak bardzo przyjemne i błogie, że mogłabym położyć się teraz
na zimnym bruku i cieszyć tym jednym dobrym momentem spośród
tysięcy beznadziejnych.
Otworzyłam oczy. Zamiast
zobaczyć pustą, ciemną przestrzeń ujrzałam przed sobą cztery
postacie ubrane na czarno, oświetlone przez nikłe promienie
księżyca. Dwoje, chłopak i dziewczyna, patrzyli na mnie chyba z
troską. Pozostałe dwie osoby, chłopcy klęczeli na czyimś ciałem
i z przerażeniem stwierdziłam, że należało ono do tego faceta,
na którego wpadłam. Nareszcie poczułam jakiś bodziec i prawdziwą
emocję. Przez sekundę cieszyłam się z wyrwania z otępienia, ale
potem moim ciałem zawładną strach. Cała czwórka miała przy
sobie długie bronie, jakby noże jarzące się słabym, niebieskim
światłem.
O nie, teraz zaczynają się
zwidy na skutek szoku.
Złapałam się z głowę,
spojrzała w ziemię i pociągając nosem powiedziałam:
-Załatwiliście jego tego
gościa żeby mieć mnie dla siebie? Sami psychopatyczni zbrodniarze
w tej dzielnicy.
-Ty... ty nas widzisz? -
dopiero po minucie usłyszałam odpowiedź w postaci zdumionego,
dziewczęcego głosu.
-Ale przypał co? Czapki
niewidki zostały z domu? - zapytałam i odważyłam się na nich
spojrzeć.
Skąd miałam siłę na
sarkazm po takim dniu. Coś jest ze mną zdecydowanie nie tak jak
powinno, może nawet antydepresanty nie pomogą.
Cała czwórka stała teraz
przede mną z oczami wielkości talerza satelitarnego i szczękami na
ziemi.
Czułam się naprawdę
beznadziejnie i tak też musiałam wyglądać bo dostrzegłam u nich
współczucie.
-Chyba serio nas widzi. Co
teraz? - zapytał czarnowłosy chłopak o niebieskich oczach,
zupełnie jakbym stała pół metra przed nimi jako rzecz a nie jako
żywa istota, człowiek.
-Weźmiemy ją do Instytutu –
powiedział blondyn i w jego głosie usłyszałam nutkę władczości.
-Co?! Nie możemy! - krzyknął
znów ciemnowłosy.
-Zobacz w jakim jest stanie.
Widzi nas i nie możemy jej tak zostawić.
Wciąż zachowywali się
jakbym nie stała tuż obok. Żeby raczyli w końcu zauważyć moją
obecności i wzięli pod uwagę moje zdanie powiedziałam:
-Nigdzie z wami nie pójdę!
Nie będę żadnym królikiem doświadczalnym w jakiś cholernym
Instytucie.
Wszyscy roześmiali się i
spojrzeli na mnie jakbym była idiotką. Pod ciężarem ich wzroku
tak właśnie się poczułam.
-Widzicie nie chce z nimi iść.
Sprawa załatwiona – stwierdził chłopak, który jeszcze się nie
odzywał. Zauważyłam tylko że miał czarne oczy zupełnie jak trup
na chodniku.
-Idziemy – zarządził
czarnowłosy i wszyscy go posłuchali.
Objęłam się ramionami i
osunęłam po ścianie budynku do samej ziemi, na której usiadłam.
Poczułam, że deszcz już nie był przyjemny tylko zimny co wręcz
bolało.
-Proszę chodź z nami –
usłyszałam i rozpoznałam głos blondyna.
Kucnął przede mną i był
tak blisko, że mogłam w ciemnościach zobaczyć niesamowity, złoty
kolor jego tęczówek. Wyciągnął do mnie dłoń, ale zanim
spoczęła ona na moim ramieniu odsunęłam się.
-Zostaw mnie – poprosiłam
pociągając nosem. - Chyba lepiej by było gdybym tu teraz umarła.
Nie wiem po co wciąż marnuję tlen. Samolubna ze mnie istota.
-Nie mów tak – powiedział
chłopak łagodnie. - Spójrz na to z innej strony. Wdychasz tlen i
wydychasz dwutlenek węgla, którym oddychają roślinki. Gdyby nie
ty wszystko co zielone by obumarło.
Pewnie gdybym nie była tak
aspołecznym żyjątkiem, może usłyszałabym „podryw na biologa”
wcześniej. Najwyraźniej jest teraz supermodny.
Spojrzałam na twarz mojego
rozmówcy. Była wyjątkowo piękna i łagodna jak na kogoś kto
zabija ludzi na chodniku półmetrowym sztyletem. Mimowolnie
uśmiechnęłam się na jego słowa.
-Zabiorę cię do Instytutu –
powiedział błagalnym tonem, ale po chwili odezwał się z absolutną
pewnością swoich słów. - Nie pozwolę by cokolwiek ci się stało.
Ten ckliwy moment, który
przeżywałam z zupełnie obcym człowiekiem przerwały czyjeś
donośne kroki. W ułamku sekundy długie ostrze rozbłysło w dłoni
blondyna. Rzucił się na przeciwnika, co tylko potwierdziło moje
przypuszczenia, że znalazłam się w dzielnicy pełniej zbrodniarzy.
Adrenalina wreszcie rozpaliła
moje żyły. Czułam ją już kiedyś i wspaniale było móc
doświadczyć tego jeszcze raz pomimo realnego niebezpieczeństwa.
Wstałam i pobiegłam ile sił
w nogach ani razu nie oglądając się za siebie.
ɤɤɤɤɤɤ
Po długiej, długiej nieobecności przybywam do was z One Partem. Chcę was bardzo Przeprosić i prosić o to, żebyście się na mnie nie gniewali za to co było i za to co będzie. Przez ostatnie dwa tygodnie miałam chyba 6 sprawdzianów a kartkówkach już nie wspominając. Wolnych chwil miałam mało i każdą poświęcałam dla siebie na odpoczynek. Chyba jesteście w stanie to zrozumieć.
W ogóle jest to dla mnie nowa sytuacja. Zobowiązałam się do pisania tego bloga i muszę inaczej organizować swój czas.
I jeszcze słówko o dzisiejszej notce. Obiecany OP o Clary. Może wam się wydać dołujący i dziwny. Bardzo skupiłam się na sile emocji i odczuciach. Czekam na wasze opinie i nie chcę niczego obiecywać, ale możliwe, że następna część pojawi się jutro.
Czytasz, zostaw po sobie komentarz.
To wiele dla mnie znaczy.
Jeszcze żyjąca i skruszona Ańćć.